pibon pisze:klakier12 pisze:Nie mam sił , bo martwie się. Beczę codziennie patrząc na niego jak idzie do kuwety, grzebie, nasiaduje i denerwuje się że nic nie może zrobić a ja nie mogę pomóc jemu. Żyje nadzieją , że wszystko wróci do normy. Po pracy cały dzień jest w okół kota, sprzątanie, mycie, podawanie leków, co drugi dzień wizyta u weta. Córkę nawet zaniedbuję. Musi czekać na wypłatę żebym jej kupiła buty) bo cała kasa poszła na Klakierka. Na to wszystko nie mam sił.
Klakier12, tak myslalam, ze chodzi o to, ze bardzo to przezywasz i dlatego jestes taka zmeczona. Pozwol, ze opowiem Ci o moim doswiadczeniu, moze Ci to pomoze. W zeszlym roku, z koncem stycznia, zachorowal moj ukochany kocurek. Z poczatku mimo wszelkich badan (krwi, moczu, usg) kilku konsultowanych wetow nie wiedzialo co mu jest, leczenie bylo wiec symptomatyczne, a my widzielismy, ze bylo troche lepiej, ale nie bylo dobrze. Byly leki codziennie, byly kroplowki co 2-3 dni. Zainteresowalam sie tematem suplementow i zaczelismy kotku podawac rozne rzeczy. Odzyl. Ale nie byl soba.
W kwietniu wielki szok, jeden z wetow zdiagnozowal wade serca i byl pobyt kotka na ostrym dyzurze. Doszly leki na serce, terapia tlenem (robilismy w domu). Ale dalej nie bylo dobrze, mimo leczenia, to bylo cos innego. Intuicja nas nie mylila, skonsultowana ktoras z kolei lekarka, specjalistka okulistka zdiagnozowala nowotwor za oczkiem. Nawet nie chciala pobierac probki do badan zeby kotka nie meczyc, bo od razu powiedziala, ze nie ma leczenia na to, a zwlaszcza jesli choruje on juz na serce, to nic sie tu zrobic nie da. To juz byl w tym momencie 3 raz, gdy tak jakby otrzymalismy wyrok, bo wczesniejsze 2 razy - na poczatku jak zaczal chorowac bylo z nim bardzo zle i z chwila stwierdzenia choroby serca. Strasznie to przezylismy, plakalismy calymi dniami. Ja zaczelam jak szalona szukac po internecie ratunku, kazda wolna chwile czytalam w internecie badania naukowe, blogi, itp, zaczelam kupowac wszystkie suplementy diety, ktore gdzies tam u kogos zadzialaly. Stres i zal i smutek byly przeogromne. Bylo tez ogolnie duzo pracy, bo oprocz Bobiego, ktory wymagal mnostwa zabiegow bo byl do tego kotkiem niepelnosprawnym, mamy jeszcze 10 innych kotkow (przygarniete, wyratowane z roznych opresji). Kochany Bobi odszedl 19 lipcaMy bylismy w takim stanie, ze po prostu nie do zycia.
Teraz patrzac na to z perspektywy czasu ktory uplynal widze, jaki blad popelnilismy w naszym nastawieniu. Spanikowalismy, nie godzilismy sie na jego ciezka chorobe, bylismy przerazeni, cierpielismy niesamowicie patrzac na cierpienie Bobiego. A przeciez choroby to niestety ale tez czesc zycia. On chorowal, ale my robilismy co w naszej mocy, zeby mu ulzyc, zeby go wyleczyc.
Teraz rozumiem, ze za bardzo emocjonalnie, za bardzo gwaltownie do tego podchodzilismy. Zarzucilam wszystko inne, nic sie dla mnie juz w tym momencie nie liczylo, tylko aby go uratowac. I jak sie nie udalo, to sie zalamalam. Moja dzialania byly dobre, ale bledem bylo moje nastawienie. TEraz widze, ze trzeba bylo robic wszystko tak jak robilam, ale trzeba bylo podchodzic do tego z wieksza pokora, z wiekszym spokojem. CHOROBA TO CZESC ZYCIA, trzeba bylo to przyjac i po prostu skupiac sie na tym, ze kotek jest chory i jak mu pomoc i jak mu ulzyc, jednoczesnie NIE pozwalajac gwaltownym emocjom za bardzo rosnac w sile. Bo my mamy czasem takie nastawienie, takie oczekiwania, ze cos ma byc tak i tak, a jak tak nie jest jak w naszych wyobrazeniach, to strach i panika.
Nie wiem czy sie jasno wyslawiam, zazwyczaj mam wiekszosc latwosc artykulowania swoich mysli, ale tutaj moze jeszcze chodzi o to, ze ciagle to jeszcze przetwarzam.
Chodzi mi o to, ze uwazam, ze w tej sytuacji powinnam byla podchodzic do jego choroby z wiekszym spokojem i pokora. Przyjac do wiadomosci, ze choroba jest czescia zycia, zdarza sie i sie wlasnie jemu zdarzyla. Trzeba zwierzaka leczyc wszelkimi mozliwymi sposobami, dac mu opieke i dac mu czas - bo choroba trwa, a my musimy ten czas przetrwac, robiac wszystko co w naszej mocy aby go uratowac oraz aby sie samemu nie wypalic.
Edit: strasznie duzo napisalam a jeszcze i nie wszystko, co chcialam powiedziec;-) Moim zdaniem jestes w o niebo lepszej sytuacji, poniewaz Twoj kotek zrobil juz postepy i ma szanse na poprawe/wyzdrowienie. Tak jak ktos juz wyzej napisal, neurologiczne problemy potrzebuja duzo czasu na regeneracje, a u Ciebie i tak jest dobry postep jak na 20 dni od wypadku. Kotki i zwierzaki nie zastanawiaja sie nad soba, ze tak mi teraz zle, a wczesniej bylo tak dobrze. One biora zycie i aktualna sytuacja taka, jaka ona jest.
Dziękuję za to co napisałaś. Nie jest to łatwe dla mnie. To jest 3 walka o życie jego. Jako malutki kotek mama j nie chciał jeść , więc karmiłan jego sama i codziennie ważyłam czy przybiera na wadze. Późnie zachorował ciężko na koci katar i ponowna walka dość ciężka. Teraz heszcze gorsza. Klakuś jest wsoaniałym kotem, milusińskim Nigdy nikogo nie podrapał, na nas nigdy pazurków nie wystawił w przeciwieństwie do mojej kotku Belli, która jest charakterna. Jego wadą jedyną , że wychidził i łaził po wiosce . Teraz warczy, rzuca się z pazurami na mnie jak chcę coś przy nim zrobić. Przychodzi miziać się tylko do męża i córki. Druga kitka syczy na niego i rzuca się na niego. Muszę ich izolować. Staram się to wszystko ogarnąć ale to nie łatwe. Proszę cidziennie aby zaczął siusiać do kuwety ale barazie uparcie sika pod siebie. W dodatku zapach uryny jest wszędzie. Staram się obmywać jego. W całym domu rozłożone są podkłady w miejscach gdzie kładzie się Nie chce siedzieć w łazience bo miauczy płacząc.
Nie jest łatwo . Staram się . Mam nadzieję , że będzie ok.