Kotka wyszła z domu 3.11. Dziś, 8.11- 5 dni później, 1-2 dni po tym, gdy dowiedziałaś się, że zginęła i jak się to stało, już snujesz plany jak to dasz następnemu kotu "ogrom szczęścia"? Jestem chyba z innej epoki, bo dłużej przeżywam utratę tymczasa, który był u mnie 1 dzień. Ale pewnie jestem przewrażliwiona. Może cierpisz - nie tak jak kotka - wierzę ci na słowo. A przynajmniej staram się.
Co do dania ogromu szczęścia - jak długo mieszkasz z rodzicami i nie zarabiasz na siebie i zwierzę to nie ty, tylko on dadzą mu ( o ile zechcą) - karmę, opiekę, dom. I to oni będą decydować o tym, co się stanie ze zwierzęciem, nie ty. A skoro znasz ich poglądy, czy nie bardziej odpowiedzialnie byłoby wstrzymać się z szukaniem nowego kota do czasu aż będziesz samodzielna? Nie mówię tu o opiece nad jakąś biedą, dla której nawet mieszkanie w ogródku jest zbawieniem, ale o szukaniu kota świadomie. Bo jeśli jeszcze nie dotarła do ciebie smutna prawda - opieka nad kotem czy psem - taka jaką większość forumowiczów im zapewnia - to zobowiązanie na wiele lat. Dobra opieka nad kotem wymaga nie tylko serca, ale odpowiedzialności, wiedzy i pieniędzy. Odpowiedzialności za stworzenie, które nam zaufało. Które mimo ogromnej siły, sprytu i uroku osobistego ma zrozumienie ciągu przyczynowo-skutkowego na poziomie 3-5 letniego dziecka. I którego leczenie w razie choroby czy urazu może być kosztowne. Jeśli będziesz zarabiała na siebie i na kota, to w razie czego ty decydujesz czy leczyć kota, czy też "jakoś się wyliże". I jeśli tak zdecydujesz, to nie wypuścisz go na dwór, lub będziesz wyprowadzała na szelkach, lub zbudujesz wolierę.
Pomyśl nad tym przez chwilkę.
I zmień tytuł wątku - np. na Kotka wyszła i zginęła. Do zamknięcia.
P.S. Mieszkam na zielonym, spokojnym raczej osiedlu. Są 2 krzyżujące się średnio ruchliwe drogi w pobliżu, uliczki osiedlowe mają "potykacze" by samochody nie jeździły zbyt szybko, jako że ludzie też po nich chodzą. W mojej okolicy koty latają luzem - i te dzikie i te domowe. Większość balkonów posiadaczy kotów nie ma siatki -mój jest osiatkowany. Moje koty nie wychodzą - mają od tego balkon. Karmię je dość dobrze - zdecydowanie nie resztkami z obiadu i whiskasem od święta, chodzę z nimi do weta. Moimi są 2 rezydentki (czyli moje naprawdę kotki) - Kotori i Rukia, oprócz nich mieszka u mnie w tej chwili 5 tymczasów (czyli kotów, którym szukam domu na zawsze, bo niestety nie mogę ich zatrzymać). To ewenement na moim osiedlu - większość ludzi jak się dowiaduje, ze leczę za własne pieniądze kota, którego z założenia mam oddać komuś, kto zapewni mu miłość i taką opiekę jak u mnie lub lepszą, uważa, że to głupota. Zachorował - to uśpić lub wywalić. Kilka z tych szczęśliwych kotów, biegających wolno zginęło lub zostało okaleczonych - ktoś obciął jednemu kotu ogon w połowie, innemu obdarł żywcem ze skóry, jeszcze inny kot już nie wrócił... Mam ten komfort, że mogę olać ich opinię - moje decyzje, moja kasa - tylko dlatego się zdecydowałam na koty. I ponieważ kocham psy, ale ze względu na stan zdrowia i to, że lubię się wyspać - nie wzięłam i nie wezmę psa. Bo nie wypuszczę go za drzwi (mieszkam na parterze) samego, żeby sobie polatał przez wiele godzin, choć niejeden tu tak robi. Bo odpowiadam za zwierzę,które wzięłam do domu - nie przed ludźmi,nie przed Bogiem, ale przed samą sobą. I wciąż mam wyrzuty sumienia, że nie udało mi się uratować 2 tymczasek,które mimo leczenia zmarły pod moją opieką, wciąż zadaję obie pytanie co mogłam zrobić,by tego uniknąć. Wiem, że nic, ale wciąż o tym myślę, stając na głowie, by żadnej innej przygarniętej przeze mnie biedzie nic się nie stało.