Sisiulka trafila do nas z ogloszenia.
Przygotowywalismy sie teoretycznie do kotka w domu od jakiegos czasu, i wydawalo mi sie, ze jestem tak wyedukowana jak niewiemco
Kiedy zadzwonilam do poprzednich opiekunow Sissi, nie zapytali mnie o nic! Dali mi kote w ciemno. Powiedzieli, ze jesli ja chce, to mam sie pospieszyc, bo jeszcze ktos inny dzwonil. No to srrru w autko i po kote. Nawet nie wiedzialam o co mam pytac, chociaz niby tyle przeczytalam w temacie, i dopiero potem bombardowalam ich pytaniami. Oni tez nie powiedzieli nam nic specjalnego, i cala adopcja trwala moze z 5 minut, na zasadzie: "chcecie kota to sobie bierzcie"
Im dluzej o tym mysle, tym bardziej mnie siodme poty nachodza. Bo mysle sobie, ze Sisiulka moja kochana, ktora jest taka delikatna, rowniez psychicznie, i tak latwo robi jej sie glupio czy niemilo (ja to nawet trzeba poglaskac za kazdym razem kiedy sie otrze o nogi, bo inaczej idzie w ciemny kat i odstawia smuty), mogla wyladowac u kogokolwiek, i nie jest pewne, ze byloby ani jej ani nowym opiekunom z tym dobrze.
Przy adopcji Toto mialam juz Forum, i ociupinke doswiadczenia (ociupinke bo 3 tygodnie czy cus). Najpierw dzwonilam do tych najblizszych schronisk, ale nie chcieli mi dac zadnego kota. w jednym pani poradzila mi, zebym sobie kupila rasowego kotka, nawet mi dala namiary
W innych podobnie - kotka mi nie dali. Nie wiem, jakich kryteriow nie spelnialam, bo mi nie powiedziano, ale jakies musialy byc. Cos musialo mowic tym osobom, ze zadnemu z ich kotow nie bedzie u mnie dobrze.
W koncu znalazlam Toto - 700km stad. Znalazlam go przez internet. Gdyby mi go nie dali, to bym go chyba ukradla
Panie byly znow sceptyczne...daleka podroz, stress dla kota, a najpierw chca go oddac na zabieg, a kot po przejsciach i potrzebuje spokoju, a czy u nas spokoj bedzie mial...itp.
Czekalam jeszcze pare tygodni na zielone swiatlo, chociaz panie do konca jakos nie byly przekonane. Dopiero jak Misiaczek sam wskoczyl mi do kontenerka, i przy moim palcu siedzial cichutko jak myszka i czekal az nas puszcza do domu, panie odtajaly. Cos w tym musialo je przekonac. One tego kota znaly. Wyciagaly go ze strasznych opresji, i z placzem doprowadzaly do "porzadku" .
Ale wiem, ze gdybym podpadla, to odeslalyby mnie z kwitkiem.
"Kontrakt" siedmiomilowy podpisywalam, i nie ma ze podpisz i lec. Musialam tam czytac, i mowic, czy rozumiem, i czy sie zgadzam.
Wole wierzyc, ze w innych schroniskach odmowiono mi, bo nie bylo tam "mojego" kota, chociaz byla to porazka, i zgrzytalam zebami na ten rygor.
Ale przyznam sie, ze gdyby dzisiaj odmowiono mi kota ze schroniska, TEGO kota, ktory juz by mi sie wkradl w serducho, a ja jemu, to bym chyba weszla na orbite
