O tym jak zostalem kociarzem

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon lut 09, 2004 15:49

Kubusiowy, piekna historia. Az mi lezki w oczach stanely...

Moja przygoda z kotami zaczela sie jak malym grzdylem bylam. Nie, nie mialam kota w domu, rodzice nie chcieli sie zgodzic - ale na naszej dzialce daleko za miastem czesto pojawialy sie dzikie koty. Rzecz zadziwiajaca, do dzis pamietam, jak z moim poltora roku mlodszym bratem sadzalismy te koty na naszym 3-kolowym rowerku 8O nie wiem, jakim cudem nam sie to udawalo... nie baly nas sie te dziczki?? 8O W kazdym razie koty juz wtedy uwielbialam :)

Dopiero piec lat temu w naszym domu (mieszkalam wtedy jeszcze z rodzicami) zawital kot. Scislej mowiac zawital na dzialke (te sama), glosnym miaukotem oznajmiajac swoje przybycie. Dzialo sie to wieczorem, latem, kiedy juz zrobilo sie ciemno i zwijalismy lezakowy majdan do domku. Cos miauczalo. Moj najmlodszy brat odmiauczal. Cos przyszlo i mauczalo blizej. Brat dostal ochrzan od ojca, ze mu kota sprowadzi, po czym tata zagonil nas do domu. Na drugi dzien rano okazalo sie, ze mala buro-pregowana istotka z zapadnietymi boczkami czeka na tarasie 8O Wyszlam do koteczka, ukucnelam, a on natychmiast znalazl sie na moich kolanach. Mruczal, przymilal sie, w koncu zaczal ssac moj palec. Tu cie mam bratku, glodnys - pomyslalam. Z ojcem warczacym w tle napelnilam miseczke mlekiem (nie wiedzialam jeszcze, ze mleko powoduje biegunke) i dalam kotu. Jak to bylo do przewidzenia kiciek zostal, okazal sie samczykiem i ulubiencem calej rodziny z tata na czele (tata nazywa go czule "futrzanym synkiem", Gremlin owinal go sobie dookola burej lapki). W tej chwili ma jakies piec lat i wazy pewnie z 8 kilo (dzielo mojej mamy :twisted: )!

Dlugo sie Gremlinem nie nacieszylam, poniewaz wyprowadzilam sie z domu. Najpierw do babci, ktora boi sie zwierzat, wiec kot odpadal. Dopiero od czerwca z TZetem jestesmy na wlasnych-wynajetych smieciach, wiec mysl o kocie caly czas po mnie chodzila. Ktoregos dnia we wrzesniu dostalam smsa od Tesciowej, czy chce malego czarnego kotka, ktory blaka sie u nich po osiedlu. Chcialam bardzo! To byla Pchelka :love: Okazalo sie, ze biedulka miala koci katar - dwa miesiace trwalo jej leczenie (poniewaz nie od razu trafilismy do dobrego weta), ale wydobrzala. Dosc szybko pod wplywem jednej z forumowiczek zaczelam myslec o kocim towarzystwie dla Pchelki (dosc dlugi nie ma mnie w domu, Pchelka sama, biedna...) - az znalazlam ogloszenie Lidyi o Grecie. No i Grecik (Mysza zwana) zawitala u nas :dance: Teraz mam dwie czarne futrzane kule energii, roznoszace mieszkanie i umilajace mi kazdy dzien. Nie wyobrazam sobie zycia bez nich...
Ash + Mysza + Luciano Pavarotti + ADHD tego ostatniego...
Obrazek

Ash

Avatar użytkownika
 
Posty: 2215
Od: Pon lis 17, 2003 9:55
Lokalizacja: Rio de Janeiro

Post » Pon lut 09, 2004 15:52

Macda pisze:No ale ja juz wszystko napisałam :lol:
Skociała od dziecka. Koty były, są i będą.
Koniec opowieści :lol:

U mnie tak samo :lol: Urodziłam się z kotami :wink: Koty były w domu przede mną, były też przez całe moje niekrótkie życie. Zapewne dalej będą, choć w skromnych ilościach (jedno lub dwoje). Moja Mama tuląc Myszę lub Burcyszkę powtarzała: "Moje kicie, moje życie." Obciążenie rodzinne :lol:
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon lut 09, 2004 16:07

Ja przez całe życie lubiłam i miałam psy w domu na wsi. Gdy zamieszkałam w kawalerce u siebie nie wyobrażałam sobie posiadania zwierzęcia na tak małej powierzchni. Ale KTOS czuwający nad biednymi zwierzętami postanowił mnie do nich przyblizyć. Musiał uzyć podstępu, bo sama bym na to nie wpadła. A więc wysłał do mnie anioła TZ (niektórzy uważają że jednak szatana) , który wywrócił moje życie do góry nogami. Najpierw sprawił , że przestały mnie obchodzić rzeczy materialne, potem najblizsza rodzina i tak ustawił moje priorytety, że przeprowadzenie jego planu stało się możliwe. Namówił mnie na wzięcie kotki, zgodziłam się. Za kilka miesięcy podczas mojej nieobecności przygarnął wyrzuconego kotka. Gdy wróciłam leżeli obaj w łóżku. Trochę się dąsałam , ale mi przeszło. Kotek rozkochał mnie w sobie na amen. Był BIAŁY. Została mi po nim szóstka jego dzieci. Nie oddałam ich nikomu. A potem to już było łatwiej: znaleziona w moje Imieniny Biała, przygarnięty chory Buruś i ostatnio Fredek. W międzyczasie pół roku mieszkała w łazience dzikawa Sissi, ale jej nie zaakceptowały i wyjechała na wieś.Przeżyła tam półtora roku.
A ponieważ miałam domowe to dostrzegłam też podwórkowe.
TZ zniknął ale misję wypełnił.
ObrazekObrazekObrazek

Maryla

 
Posty: 24802
Od: Pt sie 22, 2003 9:21
Lokalizacja: Świder

Post » Pon lut 09, 2004 16:12

Koci Anioł Stróż... :lol:
Kocie wiersze i KociennikObrazek
Obrazek
Holmes & Watson (Brytole)
Gacek[*] Mika[*] Romek[*] Ziutek[*] Norka[*] Miś Major[*] Tymoteusz[*] Miodunka[*]Bambina[*] Felek[*]

Majorka

 
Posty: 1607
Od: Pt lis 29, 2002 10:06
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon lut 09, 2004 16:16

Witam!

Po pierwsze chcialam powiedziec, ze swietny watek sie pojawil, gratuluje pomyslu!

Gdy mialam okolo17 lat sprowadzilam do domu kotke, poniewaz zawsze marzylam o jakims kocie. Niestety mieszkalam wtedy na stancji i kota zajeli sie moi rodzice. Tak wiec jet to bardziej ich kot a nie moj.

Kilka lat pozniej zamieszkalam w domu moich tesciow i tam byla juz Tina, duza wysterylizowana 8 letnia kotka. Na poczatku tolerowala mnie, ale nie wykazywala wobec mnie zadnego zainteresowania; jak juz jestes to trudno. Z czasem zaczela mnie traktowac jak reszte rodziny. Podejrzewam, ze ze wzgledu na dwie rzeczy. Po pierwsze bylam jedna z dwoch osob, ktore najczesciej dawaly jej jesc, po drugie - jak to ktos mi z rodziny podpowiedzial - polozylam kocie recznik w bidecie, w ktorym uwielbiala spac. Byla tak duza, ze zajmowala caly bidet (sa gdzies zdjecia to potwierdzajace). Z czasem Tina nauczyla sie wrecz prosic o ten recznik mialczac na osobe wlasnie znajdujaca sie w lazience i jednoczesnie dotykajac jedna lapka recznika. Najcudowniejsze bylo jak codziennie zasypiala ze mna w lozku oraz kiedy uczylam sie wieczorami Tina kladla sie na kolana. Byla to juz dojrzala kota i miala swoj charakter. Gdy wyprowadzilismy sie z TZ do naszego nowego mieszkania i wywiezlismy wszystkie rzeczy z pokoju, to Tina na znak protestu jak tylko miala okazje robila tam qpe. Gdy przyjezdzalismy w odwiedziny, to udawala, ze nas nie zna.

Tak wiec bylismy na swoim i ja postanowilam, ze chce miec kota. Wzielismy corke tej kotki moich rodzicow rudo-biala Amber. W sumie nie chcialam jej na poczatku, bo bardziej podobal mi sie jej brat, ktory byl caly rudy, ale mial on nieszczesliwy wypadek i wpadl pod samochod. Pierwszego dnia jak przywiezlismy Amber do domu, to bylo poltora nieszcescia; zapchlone z katarem kocim mala kruszyna. Jak pokazalam jej kuwete ze zwirkiem, to myslala ze to jest jedzenie i musialam troche pogrzebac i grzecznie z niej skorzystala. Potem przyszla pora na kapiel w szamponie przeciwpchlowym. Zniosla to bez zadnego mialkniecia. Nastepnego dnia byla wizyta u weterynarza i okazalo sie, ze kicia ma mnostwo robali. Wyleczylismy ja. Co najciekawsze byl to kot wziety ze wsi, ale jakis jej przodek musial byc tureckim van'em, poniewaz Amber w ogole nie bala sie wody. Kapalam ja kilkakrotnie i jak sie juz nie miescila pod kranem w umywalce, to normalnie posadzilam ja w wannie i zmoczylam przysznicem trzymajac tylko od czasu do czasu jedna reka. Pietro wyzej u sasiadow miala kolege, z ktorym dosc czesto sie bawila. Amber reagowala na imie, mozna bylo ja zawolac i zawsze przychodzila. Pozniej przyszedl czas, ze wyjezdzalismy za granice i niemozliwe bylo dla nas wziecie jej ze soba. Miesiac jednak wczesniej pojechalismy na tydzien w gory i zostawilismy ja pod opieka mojego brata. Jakby przeczuwajac, ze cos nie tak pewnego dnia zniknela (latem pozwolilismy jej wychodzic na dwor i to bylo bledem). Mimo poszukiwan nie odnalezlismy jej :-( Mamy nadzieje, ze sama znalazla sobie domek i kochajacych ja nowych ludzi.

Przez poltora roku nie mialismy kota. W koncu nie wytrzymalam poszukalam w internecie ogloszen (bo chcialam norweskiego lesnego) i tak pojawila sie u nas Ella. Z poczatku balam sie, ze bedzie to kot chodzacy swoimi drogami, nie dajacy sie dotknac. Ale okazalo sie ze jest bardzo towarzyskim kotem. Owszem nie lubi brania na rece i glaskania jak zajmuje sie czyms innym, ale uwielbia nasze towarzystwo, dosc czesto cos tam sobie pomrukuje do nas, lezy przed monitorem. Przygotowalismy o niej stronke
http://www.cs.lth.se/home/Slawomir_Nowaczyk/ella/
Strona jest po angielsku, a w gallery jest umiesczonych kilka zdjec Elli.
:D (Pelne imie Elli to Ella Fitzgerald :-)
Pozdrowienia
Ostatnio edytowano Wto lut 10, 2004 11:21 przez Marlena, łącznie edytowano 2 razy
Pozdrowienia
Marlena, Alice, Santuzza, Altair

Marlena

 
Posty: 755
Od: Pon lut 02, 2004 9:19
Lokalizacja: Z Poznania, obecnie w Krakowie

Post » Pon lut 09, 2004 16:30

Ja to kociarzem z własnej głupoty zostałam. Jeździłam kiedyś konno i kumpela przyniosła do stajni małego burego koteczka w nadziei, że jak tak kochamy konie to i kota ktoś pokocha. Kotek był nieszczególnie urodziwy, ale głupio było mi wyjść na taką nieczułą więc walnęłam, że jakby był cały czarny to bym wzięła przez wzgląd na miłość do "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa. Przy następnej wizycie w stajni usłyszałam: Dobrze że jesteś, bo Aśka Ci tu wczoraj zostawiła tego kota, co go zamówiłaś. No i siedziała ta czarna kulka kociego nieszczęścia zakopana ze strachu w kupce siana. Ja bez własnego dachu nad głową, sama kątem u ludzi, i jeszcze ten kot... Na szczęście właściciele domku gdzie wtedy mieszkałam choć początkowo sceptycznie nastawieni z czasem tak bardzo pokochali kota, że jak się stamtąd wyprowadzałam to prosili, żeby im kota zostawić. To byli starsi ludzie, bardzo się do niego przywiązali, spędzali z nim więcej czasu niż ja (oni na emeryturze, ja wtedy studia i praca) no i kot miał tam jak u Pana Boga za piecem, a ze mną czekała go tułaczka po wynajętych mieszkaniach. Nie było łatwo się z nim rozstać, ale to było dla wszystkich najlepsze wyjście. Do dziś mam kontakt z tymi ludźmi i sprawdzam co u kota. Ale wtedy postanowiłam, że jak tylko będę miała własny kąt natychmiast się zakocę. Mieszkanie mam od czterech a kota od trzech tygodni. Nie mamy prawie zadnych mebli, śpimy na podłodze ale najważniejsze że jest nasza Zojka, że my mamy ją, a ona nas, to w końcu ważniejsze niż nowa kanapa, co nie?

Astana

 
Posty: 1117
Od: Wto sty 06, 2004 13:18
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon lut 09, 2004 16:32

Piękne historie, Kubusiowego i następne, można czytać i czytać.
A ja sama nie wiem, skąd mi się wzięła miłość do kotów, chyba jestem czarną owcą w rodzinie (co już zresztą dawno zauważyłam :wink: ) Moi rodzice i siostra nie cierpieli, i zresztą nadal nie cierpią, kotów.
Z kotami nigdy wcześniej nie miałam do czynienia, aż tu pewnego pięknego dnia dzika kocica, którą dokarmialiśmy urodziła małe na tarasie naszego domu. Umościliśmy im legowisko, ale do domu je wzięłam dopiero na jesień, kiedy zrobiło się chłodno (trzeba było "urobić" moją obecną rodzinę). Z dwóch przygarniętych wówczas kotków Biały Pyszczek zginął tragicznie, a Kita jest obecnie nestorką kociego rodu (który się ździebko jakby rozmnożył :wink: ) i największą pieszczochą ze wszystkich. W międzyczasie zdarzało nam się przygarniać koty, które stanęły na naszej drodze ...

Ania z Poznania

 
Posty: 3378
Od: Śro gru 17, 2003 15:25
Lokalizacja: Poznań

Post » Pon lut 09, 2004 16:36

Pamiętam, jak kiedyś widziałam na podwórku małą córeczkę sąsiadki - płakała, bo rodzice kazali jej wracać do domu, a ona bawiła się z podwórkowymi kotami. Płaczac rozpaczliwie, zawołała: "ja kocham kotów!"
Jak ja ją rozumiem. Ja też kocham kotów. :lol:
Kocie wiersze i KociennikObrazek
Obrazek
Holmes & Watson (Brytole)
Gacek[*] Mika[*] Romek[*] Ziutek[*] Norka[*] Miś Major[*] Tymoteusz[*] Miodunka[*]Bambina[*] Felek[*]

Majorka

 
Posty: 1607
Od: Pt lis 29, 2002 10:06
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon lut 09, 2004 16:45

PumaIM pisze:U mnie tak samo :lol: Urodziłam się z kotami :wink: Koty były w domu przede mną, były też przez całe moje niekrótkie życie. Zapewne dalej będą, choć w skromnych ilościach (jedno lub dwoje). Moja Mama tuląc Myszę lub Burcyszkę powtarzała: "Moje kicie, moje życie." Obciążenie rodzinne :lol:


Bym powiedział że dziedzicznie obciążona... :D
Pozdrawiam, Krzysio

Krzysio

 
Posty: 2622
Od: Pt lut 21, 2003 0:59
Lokalizacja: Poznań-Piątkowo

Post » Pon lut 09, 2004 19:53

Ja już swoją historie z kociami opowiadałam ale nie moge znaleźć wątku w którym to było. Przyszedł taki dioblik wszedł do domu i się zadomowił. Wcześniej nie było mowy o żadnym zwierzaku w domu.

Marcia + Behemot

 
Posty: 27
Od: Nie sty 25, 2004 18:51
Lokalizacja: Katowice

Post » Pon lut 09, 2004 19:56

Astana pisze: był cały czarny to bym wzięła przez wzgląd na miłość do "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa.

A moja bestyjka właśnie dziei tej ksiażce ma imię.

Marcia + Behemot

 
Posty: 27
Od: Nie sty 25, 2004 18:51
Lokalizacja: Katowice

Post » Pon lut 09, 2004 21:16

Moje koty trafiły do mnie z powodu mojego egoizmu i wygodnictwa.
Pyza przybłakała sie na osiedle, na którym mieszka mój brat. Dokarmiała ją moja bratowa i kilkoro sasiadów. Pyza była drobniutka i milutka, bratowa chciala ja wziąć, ale jej kota Fisia oprotestowala ten pomysł. Wówczas bratowa poprosiła mnie, zebym przygarneła Pyzę. Nie mialam na to najmniejszej ochoty, bo w niedługim odstepie stacilismy dwa koty, Ziutka i Kacperka. i nie chcialam już żadnych kotów.
Ale jak sobie wyobraziłam biednego kociaka, błakającego się po osiedlu, uciekajacego przed psami, głodnego i chorego. wiedziałam, że nie bede mogła spac, ze bedzie mnie gryzło sumienie, że moja bratowa będzie miała do mnie żal, ze odmawiam. wiec sie zgodziałam, dla swietego spokoju i dla czystego sumienia.
Pyza zadomowila sie szybko. A nam po dwoch dniach dlugiego majowego weekendu 2000r. zaczarowała nas i zaczęło nam sie wydawac, ze Pyza jest u nas zawsze. Zaprzyjaznila sie z psem, kilka tygodni pozniej okociła sie. Dzis jest naszym najukochanszym kotem.

Tygrys zostal nam wcisniety przez wetke. nie chcialam go i długo nie miałam do niego przekonania. Miesiac wcześniej umarł Odkurzacz, mały kotek znaleziony 1 listopada w drodze na cmentarz. Po czterech tygodniach negle odszedl. Poniewaz strasznie rozpaczalam po smierci Odkurzacza nasza wetka zaproponowala mi małego kociaka. Nawet nie zareagowałam, bo nie chcialam zadnego cholernego kociaka (dlaczego taki parszywy wsiarz zyje, kiedy moj ukochany kotek umarł?) a w ogóle jak mozna tak szybko brac kota, kiedy poprzedni jeszcze dobrze nie ostygł. Za trzy dni zadzwoniła, ze złapała dla mnie kociaka, ale jest okropnie dziki i jak ja go nie chce to ona go wypusci. Nie mogłam tego wziąc na swoje sumienie, kociak przeszedl przez pieklo, bo jego matka okociła się w ulubionym miejscu popijaw miejscowych szumowin. W kociaki rzucano butelkami, rzucano samymi kociakami o sciany. nie moglam pozwolic, zeby kot wrocil w takie koszmarne miejsce. wiec został.
Tygrys do dzis (a minęły juz ponad dwa lata) boi sie mezczyzn nawet TZ, boi sie obcych, boi sie hałasu i gwałtownych ruchów, nie pozwala sie brac na ręce.
Dzis Tygrysek - Burasek jest oczkiem w glowie mojej mamy. Pogodziłam sie z myslą, że Tygrysek zawsze będzie lekliwy. ale jest taki czuły i słodki, kiedy nachodzi go wieczorny przypływ odwagi i przychodzi do mnie na głaskanie.

Marysia jest od Rysi. Trafia na przechowanie na kilka dni , moze dwa - trzy tygodnie, razem z Majorem przybranym braciszkiem. Majorek po miesiacu znalazł dom, ale dla Marysi żaden nie był dostatecznie dobry. Nie zostala dlatego, ze tak chcialam, po prostu nie moglam sobie pozwolic na rozwazanie, ze moze zle trafiła, ze nie okazuja jej dostatecznie duzo uczucia, ze nie ma towarzystwa.

Zaden z moich kotow nie trafil do mnie z potrzeby serca. Wzięłam je zeby sobie samej nie móc zarzucic, ze przeze mnie są bezdomne, glodne i chore (moze z wyjątkiem Marysi). Z czystego egoizmu.

Iwona

 
Posty: 12813
Od: Wto lut 05, 2002 15:55
Lokalizacja: Zielonka, Mazowsze

Post » Pon lut 09, 2004 23:02

Astana pisze: Mieszkanie mam od czterech a kota od trzech tygodni. Nie mamy prawie zadnych mebli, śpimy na podłodze ale najważniejsze że jest nasza Zojka, że my mamy ją, a ona nas, to w końcu ważniejsze niż nowa kanapa, co nie?

No pewnie :ok: :ok: :lol:

Ja zakocilam sie wbrew przekonaniu :wink:
Jak juz wspomnialam, Junior chcial. Dzieciak rodzenstwa nie ma, miesiacami prosi o kota, glupio odmowic...
Najpierw czytalam, wlos jezylam na teksty o ostrzeniu pazurkow i kuwetowych "wpadkach", i kupowalam wyprawke.
Za lodowka stanela kuweta...a mial tam stanac regal :roll:
Przy innej scianie stanely miski...a tez mialam wobec tej sciany plany piekne... :roll:
Ale ok, kochajaca matka Polka, zmusze sie, myslalam, jakos to bedzie...
I zaczelam wertowac ogloszenia, czyli zadzwonilam po kotka z pierwszego ogloszenia, jakie przeczytalam... :lol:
Bylo to rok temu, Sisiula miala wtedy 1,5 roku.
Wchodzimy do ludzi, uzbrojeni w transporter i kocie cukieraski, a ja uzbrojona rowniez w dusze na ramieniu :wink:
Pierwszy wyszedl do nas kot, ktory mial zostac u opiekuna - piekny, wielki jak pies, dostojny i w ogole.
A za nim co tam drepce...? Bosh, mala krowka z chinskimi slepkami...i prosto do mnie! 8O
Duma mnie taka naszla, a jeszcze dziecina prosto w oczy mi spojrzala tym swoim zezolkiem, a potem samorzutnie weszla do transportera, i bylam kupiona na miejscu :oops: :lol:
Przyjechalismy do domu, Sisiule na salony wypuszczamy, a kolezanka Sissi jakby od zawsze tu rezydowala: sprawdzila, co w miskach piszczy, kuwetke odwiedzila, i smyk na kanape, na moj koc :lol:
Junior caly w nerwach, co to bedzie, bo kota matczyne "swiete" rzeczy rusza, a ja Mu szeptem odpowiadam, ze ma byc cicho, bo dziecina spac chyba chce :lol:
Nastepnego dnia kota zwiedza, a my za nia, kota do kuwety, a my za nia, itd itd...
Sisiulka na poczatku miziac specjalnie sie nie dala, ale przysiegam, ze zapalala do mnie miloscia straszna i odwzajemniona od dnia 1 :wink:
Grzeczniutka jak perelka, na raczkach lubila byc noszona, no corunia moja :lol:
Junior brwi wznosil, ale nic nie mowil.
Tak sie rozochocilam, ze po miesiacu pojechalam przez pol kraju po Toto - tez milosc od pierwszego wejrzenia.
Beda dwa grzeczne kotki, i bedzie cacy, tak sobie kombinowalam.
A Toto, facet z temperamentem, i na dodatek po przejsciach, pokazal nam, ze kot niejedno ma oblicze :lol:
Zaczela sie demolka, drapanie mebli, dzikie gonitwy...i marzenie o dwu statuetkach na kanapie poplynelo w sina dal... :twisted:
Ale wtedy bylam juz zakocona na amen, i gdyby mi kto powiedzial jedno zle slowo o dzieciaczkach moich niesfornych, to bym ogniem zionela :twisted: :lol: :lol:
Plakalam strasznie, kiedy sie docieraly, bo dosyc to bylo brutalne.
Ale w koncu dogadaly sie, i teraz tluka sie w normie :wink:
A w ogole Toto jest kotem Juniora - cala dusza, i cialem swym rozlozystym :lol:

Inka

 
Posty: 22707
Od: Pon lut 10, 2003 2:29

Post » Pon lut 09, 2004 23:29

:spin2:
Obrazek

Pirackie czarne Trio: Brucek (2001-2015), Hrupka (2001-2016), Rysio (2002-2018)
Wiórka (2016-2018)
Neska (2018–2023)
Pirat-PirKa (2017-2025)

Anja

Avatar użytkownika
 
Posty: 25609
Od: Śro lis 06, 2002 9:01
Lokalizacja: Warszawa Dolny MoKOTów

Post » Wto lut 10, 2004 5:07

Kubusiowy pisze:Cos podobnego! Pierwsze slysze zeby kocur porywal kocieta. Co nie znaczy ze poddaje w watpliwosc twoje slowa... jestem tylko bardzo zdziwiony. Dlaczego on to robil? Moze mi to ktos wytlumaczyc?

W miejskich koloniach wolnożyjących zdarza się bardzo rzadko, częściej w koloniach wiejskich, które mają wyraźniej zaznaczone granice dużych terytoriów.

Zazwyczaj kocury nie robią krzywdy kociętom - uważa się, że jest to wynik szczególnego sposobu rozmnażania się kotów, czyli możliwości, iż w jednym miocie są kocięta po paru kocurach. Wówczas częste u zwierzaków zachowanie eliminacji "obcych" młodych przez samca, aby samemu przekazać geny nie pojawia się - bo kocur nigdy "nie ma pewności", czy to nie jego potomstwo.

Bezpośrednio wiąże się to zapewne z faktem, iż w miejskiej, zagęszczonej kolonii wszystkie kotuchy dobrze się znają i raczej wyspółpracują, niż rywalizują, a dla kocura każda niemal koteczka była/jest w jakiejś chwili partnerką. Często przez to można wtedy trafić na kocury wychowujące potomstwo (swoje, cudze) razem z koteczkami. W każdym razie nigdy przez te ponad 12 lat obserwacji "moich" osiedlowych kolonii nie spotkałem się z przypadkiem agresji kocura wobec kociaka.

Niemniej owszem, może się zdarzyć - np. gdy na teren przywędruje nowy, całkiem obcy kocur. Ale i wtedy to nie jest reguła.

Zaś porywanie kociąt - jest jeszcze jedna możliwość. Zdarzają się niekiedy "uprowadzenia" kociaków nie w celach agresywnych, ale wręcz odwrotnie, z nadmiaru instynktów opiekuńczych - zarówno u koteczek jak i czasem u kocurów.

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], Lifter, Monikkrk i 75 gości