Otóż...
Jak maluchy zaległy na fotelu przed kompem, tak i ja zaległem na pufie obok. One zbierały siły na wieczorne harce, ja, jak ktoś wyżej zauważył, odsypiałem nockę...
Zaczęło się niewinnie, trochę przed północą. Zmywałem. W pokoju leciał berek, właściwie dwa berki. Podłoga, parapet, choinka, podłoga parapet, choinka, sufit... Bum! Coś spadło z parapetu (ramka ze zdjęciami), no tak

Niech się bawią, sokoro poczuły przypływ odwagi i nieśmiałość poszła w kąt. Chwilę poganiają i odpuszczą, pomyślałem naiwnie, ale jednak, tylko że chwila się wciąż przeciągała. Tornado sunęło po pokoju z zawrotną prędkością. Światło zgaszone, więc tylko po dźwiękach domyślam się: choinka, pufa, podłoga, parapet, choinka, pufa, podłoga, parapet, choinka, pufa, podłoga, parapet... biurko podłoga, szafa i znowu choinka... choinka, pufa, podłoga, parapet, choinka, pufa, podłoga, parapet i tak jedno za drugim przez godzinę. Schowałem głowę pod poduchę, żeby w końcu zasnąć. Łup! Coś wskoczyło na poduszkę, potem drugie coś łup! Chwilę pobiegały po mnie po łóżku, pokokosiły się i zwinęły w kłębek. Spokój, myślę sobie. Godzina, druga... śpię lekko, zdrętwiały, żeby tylko nie poruszyć się, żeby nie zbudzić. Ale niestety, chwilę odpoczęły i znowu. Do tego doszło szuranie żwirku w kuwecie. Potem polowanie na ruszające się nogi pod kołdrą. Do rana udało się jeszcze ze dwie godziny przespać. Jedno poszło spać do koszyka, drugie zostało na kołdrze.
Dzisiaj spróbuję mocno je przegonić przed snem, może będą mniej wariować w nocy. O ile będę miał siłę, bo spać się chce...

Maybe life is like a ride on a freeway...