Dziewczyny mają rację- do weta trzeba było iść. W końcu przez 13 lat kot z tobą mieszkał, mieliście pewnie jakiegoś zaufanego, który was znał, któremu mogłaś powiedzieć w jakiej sytuacji jesteś, z którym mogłaś się dogadać w sprawie opłat za jego usługi. Ja do "naszej" pani doktor chodzę od kilku lat, zdarzało się, że przyjeżdżałam z kotem zgarniętym z ulicy, w myśl zasady:najpierw ratujemy, o kasę martwimy się później. Potem proszę o pomoc dla kota, gdzie tylko sie da, na forum też. I nigdy forumowicze nie zawiedli. Tak było w przypadku Walerki- nie miałam kasy, bo miałam serię zachorowań wśród tymczasów i rezydentów, poprosiłam o pomoc i ją dostałam. Na wszystko jest rada, z każdym można dojść do porozumienia. Z wetem-krwiopijcą też
