Finał tej historii jest taki jak w tytule. Uczucia mam mieszane, bo koniec końców wypuściłam ją na jej własne podwórko - warunki tam są niezłe - są kocie budki i codziennie wystawiane jedzonko, ale za jakiś czas jeszcze raz będziemy ją łapać na sterylkę.
Ale po kolei.
Kotka spod wanny wychodziła jeść tylko w nocy. Tak więc w nocy z piątku na sobotę położyłam się w wannie, żeby - jak tylko wyjdzie - szybko zasłonić wejście do kryjówki. Czekałam ok. godziny, prawie zasnęłam, ale udało się! Usłyszałam jak zaczęła jeść i migiem zasłoniłam otwór. Zaczęła „fruwać” po łazience, w końcu schowała się za pralką. Po jakimś czasie wstałam – kotki nie ma

- zlokalizowałam ją w pawlaczu prawie 3 m nad podłogą

, dostała się tam przez szafkę zrobioną we wnęce przy kominie (mieszkam w starej kamienicy). Siedziała, byłam przekonana, że rano uda mi się ją złapać. Ale jak tylko zaczął się ruch w domu – mąż zobaczył tylko ogon kotki znikającej w otworze wentylacyjnym w kominie (nie miałam pojęcia o tym otworze, jest w pawlaczu, z którego praktycznie nie korzystam).
Nie da się opisać, co przeżyliśmy

HORROR

Trochę uspokoił nas kominiarz, stwierdził, że kot na pewno wyjdzie, a on i tak może przyjechać najwcześniej w poniedziałek. Otworzyliśmy na strychu (dwa piętra wyżej) okienko w odpowiednim przewodzie wentylacyjnym, po jakimś czasie poszłam postawić jedzenie – czy możecie wyobrazić sobie uczucie ulgi, którego doznałam, jak zobaczyłam kotkę siedzącą w okienku

Później złapała się do klatki-łapki, a ponieważ nie miałam klatki wystawowej, a kotka od dwóch dni nie jadła i nie piła – w wyniku konsultacji z zaprzyjaźnionymi forumowiczkami zapadła decyzja o wypuszczeniu dzikuski. Nie mogłam sobie pozwolić na puszczenie jej luzem gdziekolwiek w mieszkaniu. Trudno.