Ok, przyznam się - wczorajsze pobieranie krwi u kota zniosłam zdecydowanie gorzej niż sam kot i na widok strzykawki z zawartością wykonałam bliskie spotkanie trzeciego stopnia z klamką.
Biedna Pipsi zamarła przerażona, natomiast pan doktor podszedł do sprawy na wielkim luzie, dokończył spokojnie to, co miał zrobić, a potem zajął się zwłokami na podłodze - to wiem z relacji, sama przebywałam wówczas w stanie błogiej nieświadomości

Z relacji również wiem, że nie nadaję się na romantyczną bohaterkę, bo nie umiem mdleć z wdziękiem (Pipsi wyśmiewa się ze mnie, że zamiast wdzięcznie osunąć się po ścianie, zaszarżowałam drzwi z byka
