Mój Boże, on jest jak mój Aluś...!!!

ta sama mordka, te same skośne wyłupiaste oczka, nawet umaszczenie takie samo, tyle że tam gdzie Bizonek ma rude, Aluś miał szare

jakbym widziała go żywego...
Nie było mnie długo na Miau, a tu taka niespodzianka!

Pozwólcie, że opowiem o Alku...
Aluś urodził się w 2007 roku, z podwórkowej kotki, która została przez nas zabrana wraz z miotem 4 kociaków. Przeżyły 3, w tym Alek. Aluś rósł zdrowo, pod troskliwą opieką swej mamy (nie odrzuciła kociaka mimo wady), a nam nie przyszło do głowy, ze może być z nim coś nie tak. Ot, taką ma budowę - nie mieliśmy wcześniej żadnego doświadczenia z wodogłowiem. Dopiero podczas rutynowej, kontrolnej wizyty u weta, gdy Alek miał może 2-2,5 miesiąca, uświadomiono mnie, co to jest. Oczywiście sugestia eutanazji, odrzucona przez nas z miejsca.
Alek był wyjątkowym kocurkiem. W pełni samodzielny, ale trochę jakby zagubiony w kocim życiu społecznym, był takim wiecznym dzieciakiem. Miał swoje przeurocze nawyki - barankował tak, że mógł guza człowiekowi nabić, spał całe noce w moich ramionach jak dziecko, często chodził po pokoju, potem jakby zatrzymywał się, niepewny co miał właściwie zrobić, po czym ruszał ponownie
Gadał w specyficzny sposób, takim pomiaukiwaniem pomieszanym z powarkiwaniem. Trochę kapryśny, rozpuszczony do granic możliwości, kochany do nieprzytomności.
Problemów zdrowotnych w zasadzie nie sprawiał, przynajmniej do pewnego momentu, z wyjątkiem oczu, gdyż tak jak Bizonek (wnioskuję ze zdjęcia), miał entropię górnych powiek. Bałam się poddać go narkozie, więc "depilowałam" mu te powieki co kilka dni. Przyzwyczaił się, pomagało, nie ropiały tak.
Mniej więcej gdy skończył rok zaczęły się stany gorączkowe. Nie wiem jak doszło do tego, że zmierzyłam mu temperaturę, gdyż nie wykazywał apatii czy braku apetytu, możliwe więc, że trwały wcześniej i organizm się przyzwyczaił. W ciągu dnia temp. była w granicach 39 - 39,5, w nocy skakała powyżej 40. Zaczęły się wędrówki po weterynarzach i różne sugestie, przyczyn szukano głównie w problemach neurologicznych typu zaburzenia termoregulacji. Byłam zdesperowana by go ratować, kontaktowałam się z dr Arkadiuszem Olkowskim z SGGW, który już wtedy przeprowadzał operacje wszczepiania zastawek. Niestety, wiedziałam, że nie będzie mnie stać na taki zabieg, a Miau wtedy jeszcze nie znałam.
W końcu trafiłam do lekarza, który zaproponował terapię kortykosteroidami. Alek był już wówczas na etapie, gdy nocne skoki temperatury sięgały nawet 41.5 stopnia, w ciągu dnia zwykle była w okolicach 40. Pomimo tego był nadal dosyć wesoły, miał apetyt, nawet gdy temp. dochodziła do 41 stopni potrafił jeść. Podanie środka przeciwgorączkowego doprowadziło go raz do hipotermii, która trwała ponad dobę, więc pozostawało kontrolowanie temperatury i działanie tylko w ostateczności, gdyby nie zaczęła samoistnie spadać. Zwykle spadała z takich wartości po kilkudzięsieciu minutach.
Steryd nie przyniósł oczekiwanych efektów, gorączka była nieznacznie niższa. Po odstawieniu szybko rozwinął się przypuszczalnie FIP (przypuszczalnie, gdyż nie było badania histopatologicznego). Anemia, wodobrzusze, płyn żółty, z dużą zawartością białka, w końcowej fazie żółtaczka i utrata wzroku. Wszystko trwało jakiś tydzień, od kiedy pojawił się wysięk. Ostatniej nocy jechałam jeszcze taksówką do Lublina, za ostatnie pieniądze, rano miały być wyniki badań, a ja nie wiedziałam, czy doczeka. Chciałam mu pomóc, ulżyć, upewnić się, że już nic nie da się zrobić. Pamiętam tę noc, gdy żegnałam się z nim, nie mógł mnie już wtedy zobaczyć. Nazajutrz wyniki badania krwi nie pozostawiły wątpliwości, wątroba i nerki w strzępach, fatalna morfologia. Odszedł we wrześniu 2008, miał zaledwie półtora roku. Bolało k*rewsko, zbierałam się miesiącami po tym. Nie wiedziałam co zrobić ze swoim życiem, które przez ostatnie kilka miesięcy, pomijając pracę, było ściśle zorganizowane według rytmu dobowego Alka i wszelkie wysiłki jakie podejmowałam były w kierunku ratowania go. Została niewyobrażalna pustka.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam wiele o FIPie, z perspektywy czasu trudno powiedzieć czy to było to, choć wiele na to wskazuje. Nie wiadomo czy temperatura była spowodowana już wcześniej FIPem, przeciwko temu przemawiał czas - gorączkował przynajmniej 5 miesięcy. Wyniki krwi były długo w normie. Dziwny też był stosunek albumin do globulin - w końcowej fazie choroby jak u zdrowego kota. Ale nie o tym chciałam...
Bardzo, bardzo, z całego serducha życzę małemu długiego, szczęśliwego życia. Musi być dobrze, ma tu tyle fanów

Dobrze, że podjełaś to wyzwanie Werneu, takie kociaki są wyjątkowe i spłacają z nawiązką cały trud opieki - o czym zapewne dobrze już wiesz
Jeśli mogę w czymś pomóc, doradzić - pisz
