O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto paź 09, 2012 19:56 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Piękny jest. I ja mam około 10 kg szczęścia Albert 6+. Odik 4+. ;D
Obrazek Obrazek

Koty roznoszą ludziom po świecie światełka. Małe, grzejące płomyczki. Kiedy gasną, wokół robi się ciemno i zimno...
Czy z kotami się idzie przez życie? Skądże! Z kotami przez życie się tańczy!

Nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie Cię nienawiść. Nigdy nie wiesz, kiedy spotka Cię przyjaźń.

Villentretenmerth

 
Posty: 2737
Od: Pon sie 27, 2012 17:47

Post » Pt paź 12, 2012 16:57 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

och piekny MCO. tez kiedys bede miec takiego :wink: tylko umaszczenie inne poprosze 8)
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Czw gru 20, 2012 18:43 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Zamieszkał z nami drugi MCO, tym razem kotka, śliczna szylkretka :D
Zakochałam sie w niej od pierwszego wejrzenia! Jest idealna :)

Zdecydowaliśmy się na drugiego kota, bo nasze domowe nie zaakceptowały Reda i biedak czuł się bardzo samotny.
Los nam sprzyjał, bo Pani Arleta miała jeszcze na wydanie koteczkę, w której zakochałam się już miesiąc wcześniej :) Nie było opcji, musiała z nami zamieszkać.

A to nasza Fantastic pieszczotliwie zwana Kokardeczką:

Obrazek


Kokardeczka ma 16 m-cy.

asim

Avatar użytkownika
 
Posty: 973
Od: Wto paź 02, 2012 18:50
Lokalizacja: Żory

Post » Pt sty 25, 2013 16:21 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Historia jakich wiele ja kobieta z miasta dom w budowie masa różnych problemów z tym związanych i ludzie którzy dziwnie na mnie patrzą bo mam inne poglądy na temat zwierząt na wsi.Pewnego sierpniowego dnia na mojej drodze na budowę stanęła czarna kicia,malutka chudziutka i zabiedzona.Marzyłam o kocie lub psie takim tylko moim jedynym i ukochanym i dostałam od losu to czarne cudo.Postawiłam mężowi ultimatum :kotek zostaje u nas a jak nie to Ty nie lecisz na Węgry w podróż służbową.Zuzia została,za parę lat pojawił się Leon.Pracowałam kilka miesięcy w UK miałam dużo czasu na przemyślenia i w mojej głowie pojawiło się pragnienie posiadania rudego kocura.Po przylocie do kraju zaczęłam poszukiwania,wertowałam ogłoszenia w internecie i znalazłam bidulka.Okazało się że kotek miał być utopiony tak jak jego rodzeństwo a pani która dała ogłoszenie uratowała go płacąc gospodarzowi na wsi za to żeby kotek mógł zostać przy matce dokąd nie urośnie.Gospodarz nie przejął się .kasę wziął ale kotka i jego matki nie karmił i nie dbał o nie.Po jakimś czasie pani odebrała kotka ale doszła do wniosku że kotinkowi jest u niej zle i szuka mu domu.Tak trafił do mnie biedaczek wyglądał jak ruda sznurówka mój mąż na niego patrzył i zastanawiał się co z niego wyrośnie.Teraz to ogromny rudy kocur,ale w moim sercu się mieści i on i Zuzia

kotka70

 
Posty: 30
Od: Czw sty 24, 2013 16:47
Lokalizacja: Byszyce Małopolska

Post » Sob sty 26, 2013 20:37 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

witamy :kotek:
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Sob kwi 13, 2013 20:25 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Hmm...trzy lata temu, umarł mój pierwszy królik. W domu było pusto i stwierdziliśmy, że trzeba zapełnić tę pustkę. Ja chciałam królika, ale tata zaczął namawiać mnie na kota. Z początku miałam mieszane uczucia, ponieważ nigdy nie miałam kontaktu z kotami. Zaczęłam nieco o nich czytać...wypożyczyłam parę książek, pooglądałam zdjęcia i nastawiłam się bardzo pozytywnie. Pojawiło się pytanie " skąd wziąć". Mi w prawdzie nie zależało na wyglądzie, ale tata pod tym względem był wymagający...Przewertowałam ogłoszenia, tablice.pl...nie było tego właściwego. Byliśmy u znajomych, którzy mają persa i zapadła decyzja: to będzie kotek rasowy. Naczytałam się o pseudo hodowlach i nie było wątpliwości, że kicia będzie rodowodowa. Dwa tygodnie zajęło mi szukanie rasy, która odpowiadałaby mojemu tacie. Jak rasa była, to hodowli w Warszawie już nie...w końcu wybraliśmy hodowlę tajskich ( nie pamiętam nazwy) i rosyjskich niebieskich Ewjatar. Mieliśmy najpierw odwiedzić te hodowlę, potem wybrać z której bierzemy kota. No ale...jak już weszliśmy do hodowli Ewjatar...to wyjść bez niczego nie mogliśmy :D do dziś pamiętam jak wchodziliśmy po schodach...tyle pięknych szarych ( i podobnych do siebie :P) zielonookich kotów :1luvu:
Były również maine coony, które szczególnie nas zachwyciły...wtedy zapadła spontaniczna decyzja z mojej strony, że chce mieć kota rosyjskiego niebieskiego...i nie odwiedzać już kolejnej hodowli.
Jedyny miot miał dopiero 3 tygodnie. Trudno było wybrać. Wszystkie były szare. Wybraliśmy jednego, otrzymał błękitną wstążke i imię e Mika. Dlaczego Mika? W drodzę z tatą wymyślaliśmy imiona i mijaliśmy komis samochodowy AutoMika na modlińskiej :D
Nastało dłuuuugie oczekiwanie aż kociaki skończą 3,5 miesiąca.
28 sierpnia mojechaliśmy ją odebrać. Wszystkie kotki biegała, bawiły się...ale gdzie jest Mika?
Mika siedziała pod łóżkiem...i co się okazało była piękna i duża. Dużo większa od rodzeństwa.
Nafukała na mnie i uciekła...tymczasem inne kotki wskakiwały mi na kolana.
Wtedy pani prostu z mostu zapytała, czy nie chcemy wybrać sobie innego, bo na tego zgłosiła się inna kobieta, która stwierdziła " ten albo żaden" Pewnie bym sie nie zgodziła...ale pani zaczęła namawiać mnie, że Mika nie lubi się bawić i będzie dobrym kotem na wystawy...
Wtedy na kolana wskoczyło mi przynajmniej trzy razy mniejsze, ciemniejsze, chude chucherko.
Pani powiedziała, że to ostatni kot jaki został bez rezerwacji. Był taki mały, biegał szybko jak pcheł.
Mój wiecznie śpieszący się ojciec, stwierdził, że ta decyzja należy do mnie. ( taaa a wcześniej on decydował) No cóż kolejna spontaniczna decyzja...mały pcheł podbił moje serce i otrzymał imię f Mika...
I jest z nami trzy lata.
I jest najcudowniejszym pchłem jakiego można sobie wymarzyć. Dopiero w domu zobaczyliśmy, że ma odgryziony kawałek ucha :?
Już wiedzieliśmy, dlaczego zostaliśmy namówieni, ale niczego nie żałujemy...Mika jest cudowna :D

Ko_meta

 
Posty: 16
Od: Sob kwi 13, 2013 8:32

Post » Pon lip 01, 2013 14:58 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Miłek trafił do nas w wieku około 3-4 tygodni. Było ryzyko, iz został porzucony przez matkę, a metalowa buda, w której leżał była niebezpieczna (rozlane farby, ostre narzędzia i temp. ok 40'C). Wzięliśmy więc tę mała ruda kuleczkę do domu nie wiedząc nawet jak prawidłowo się nią zająć. Teraz minęły dwa tygodnie i Mił już nas widzi, urosły mu prawie wszystkie kły, a pyszczek nabrał bardziej kocich rysów. Z każdym dniem widze jak się zmienia :)

Wiolaa

 
Posty: 2
Od: Pon cze 24, 2013 7:41

Post » Czw lip 11, 2013 20:53 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Małe wulkany zatem macie w domu:))
Czasem tesknie za malym kocim szkrabem, ktorego mozna nauczyc spac na kolanach i potem miec kota zawsze na kolanach....
Obecnie mam 2 dorosle podle koty, ktore sa rozpuszczone jak nie powiem co, ale nie wyobrazam sobie domu bez nich 8)
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Wto wrz 03, 2013 22:09 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Historia moich kotków jest taka jakich wiele. Urodziły się w sierpniu na działce mojej mamy trzy dzikuski. Mama dokarmiała je, ale cały czas martwiła się, że nie przeżyją zimy. W tym czasie u mamy w domu były już trzy koty, a u mnie jedna, ale bardzo starutka i ciężko chora koteczka Filonka więc nie mogłyśmy wziąć maleństw do domu. Szukałam rozwiązania i postanowiłam wziąć je do swojego biura, gdzie było ciepło i dużo miejsca. Tak też zrobiłam. Pod koniec września z wielkim trudem kociaki zostały złapane, od razu zawiezione do weterynarza. Jedna szara koteczka była chora i niestety po kilku dniach umarła na moich rękach w drodze od weterynarza po kolejnej wizycie. Został czarny kocurek Tekila i druga szara koteczka Kleo. Były dzikie, bały się ludzi. Kocurek dał się oswoić dość szybko a koteczka dopiero po dwóch miesiącach zaczęła mruczeć, kiedy się ją głaskało. Mieszkały w moim biurze prawie do świąt. Jak się pewnie domyślacie o pracy w tym czasie nie było mowy :D. W tym czasie umarła moja ukochana Filonka i w domu zrobiło się pusto. Ponieważ mąż nie chciał w domu dwóch kotów nie naciskałam na zabranie biurowych kociaków do domu. Ale zbliżały się święta i trzeba było ustalić dyżury :wink: kto i kiedy będzie chodził karmić kotki i sprzątać kuwetę, mąż zdecydował, że na święta zamieszkają z nami, tylko na święta.... a było to w 2009 roku. Koty mieszkają z nami i są najważniejszymi członkami naszej rodziny :wink: Historie innych naszych kotów opiszę innym razem :)

alma75

 
Posty: 32
Od: Pon maja 13, 2013 10:38

Post » Śro wrz 04, 2013 18:39 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

witaj alma 75:)
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Pon wrz 09, 2013 13:17 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witaj Alma_uk. Ja też jestem z Olsztyna :D
Też uważam, że dom bez kota to nie dom.
W pierwszym poście wspomniałam o Filonce (*), której historia była bardzo poruszająca. Trafiła do nas zimą. Mróz był okropny. Na ganku przed wejściem do domu stał duży karton, którego nie zdążyliśmy jeszcze wyrzucić. Z tego kartonu, gdy wracałam do domu po pracy od kilku dni wyskakiwał i uciekał kot. Oczywiście nie mogłam zostawić go bez pomocy. Włożyłam do kartonu jakiś koc i zaczęłam wystawiać jedzenie, żeby chociaż był najedzony. Pewnego dnia kot nie wyskoczył z kartonu, więc zajrzałam do środka. Był w nim, leżał i prawie się nie ruszał. Wzięłam go na ręce i zabrałam do domu. W tym czasie miałam już cztery koty domowe. Kot był tak słaby i zmarznięty, że nie miał siły nawet zjeść. Udało się jednak go nakarmić, zrobiłam mu posłanie w łazience, żeby odizolować go od moich kotów. Włożyłam do kartonika termofor z ciepłą wodą, żeby się kocina ogrzała i myślałam, że do rana nie dożyje, tak kiepsko wyglądała. Rano z obawą zajrzałam do łazienki. Jedzenie było zjedzone. Kot na mój widok podniósł się z posłania i gdy nachyliłam się nad nim oprał się przednimi łapkami o moje ramię i mrucząc zaczął ocierać się pyszczkiem o moją twarz. Wzruszyłam się dosłownie do łez. Kot okazał się młodą ale już dorosłą koteczką, białą w czarno-szaro-rude łatki. Miała odmrożony kawałek uszka i poduszeczki na jednej łapce. Spędziła z nami 18 lat, była najmądrzejszym kotem jakiego miałam. Wychowała sobie mojego męża, który do tej pory za kotami nie przepadał. Niczego jej specjalnie nie uczyłam. Jej popisowym numerem było naciskanie na przycisk dzwonka do drzwi, kiedy była na podwórku i chciała wejść do domu. Nie musiałam jej wołać, reagowała na klaskanie. Żyła w wielkiej przyjaźni z naszym psem też znajdą przygarniętą kilka lat wcześnie w podobnych okolicznościach. Broniła go przed innymi psami, chociaż Reks był dużym psem i obrony nie potrzebował. Dała nam wiele radości i jestem pewna, że była u nas szczęśliwa. Niestety wiek i choroba były bezlitosne i Filonka odeszła :cry: . Pozostały opowieści, anegdoty i zdjęcia... O kocie z internetu następnym razem :)

alma75

 
Posty: 32
Od: Pon maja 13, 2013 10:38

Post » Wto wrz 10, 2013 21:29 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

piekna opowiesc. Szkoda tylko ze takie kicie zyja za krotko, ile by nie zyly zawsze za krotko :(
Mam nadzieje ze teraz biega za Teczowym Mostem zawsze szczesliwa.

Ja rowniez mialam cuuudownego kota, niestety nie udalo mi sie go uratowac. to wciaz boli, mimo ze juz 3 lata Go nie ma. A zyl tylko 2...

Powiem tak- zycze kazdemu raz w zyciu prawdziwego, madrego prawdziwa inteligencja kota :ok:

Witaj na pokladzie alma75 i oby wiecej takich osob tu sie pojawialo
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Czw wrz 19, 2013 23:54 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Dzięki.
Współczuję Ci bardzo straty. Wiem co to znaczy :( . 12 maja w tym roku odeszła nasza Keszinka :( . Żyła 4,5 roku. To właśnie kot z Internetu. Moja córka mieszkająca w Warszawie nie mogła się doczekać aż przywiozę jej Tekilę i przeglądając internet trafiła na ogłoszenie, że malutkie kotki szukają domu. I tak Keszi znalazła się u nas. Piszę u nas, bo najpierw tylko wakacje spędzała w Olsztynie a kiedy córka wyjechała za granicę już na stałe zamieszkała z nami. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy nie mogłam uwierzyć, że takie maleństwo zostało odebrane matce. Miała niecały miesiąc ale była już zupełnie samodzielna. Okazało się, że Keszi wychowała się bez matki, która umarła zaraz po porodzie. Dlatego człowieka traktowała jak coś naturalnego.Wtedy nie wiedzieliśmy, że ma chore serduszko... Była wspaniałym kotem, chodzącą ciekawością, nie bała się ludzi. Zawsze była tam, gdzie coś się działo. Jak dzwonił dzwonek do drzwi, była pierwsza, żeby zobaczyć kto przyszedł, pierwsza była też do miski. Zdominowała Kleo i Tekilę to ona była najważniejsza. Aportowała kulki z papieru i konkurowała z mężem o poduszkę na fotelu. Zawsze tę konkurencję wygrywała :D mąż nie miał żadnych szans :lol: Pierwsze objawy choroby wystąpiły jak była malutka, ale lekarz niczego się nie dopatrzył. Była badana wiele razy podczas standardowych wizyt u weterynarza i zawsze wszystko było w porządku. Teraz wiem, że posapywanie i spanie na schodach z przednimi łapkami na stopniu wyżej to były sygnały nadchodzącego najgorszego. Ponieważ miała ogromny apetyt, zjadała swoją porcję i podjadała innym nie zaniepokoiło nas, że ma okrągły brzuszek. Tuż przed świętami Wielkiej Nocy zaczęła mieć problem z oddychaniem. Okazało się, że Keszi ma chore serduszko, płyn w osierdziu, płucach i w brzuszku. Lekarze nie dawali żadnych szans. Walka o jej życie trwała 1,5 miesiąca :cry:.

alma75

 
Posty: 32
Od: Pon maja 13, 2013 10:38

Post » Pt wrz 20, 2013 5:26 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Zwierząt u mnie w domu było zawsze pełno. Była koteczka, bita, szczerbata wyrzucona zimą - znalazła schronienie u mamy w pracy i mama, jak to mama - nie zostawiła bidula w potrzebie. Innym razem półdzika kotka okociła się w kurniku... I przygarnęliśmy rodzeństwo. Tych kotków niestety już nie ma :(
Obecne przyniosłam do domu ja - jeden od koleżanki, która nie wiedziała co zrobić, druga szukana na szybko "w podobnym wieku" bo akurat nie było innych zwierząt w domu i by kociak się nudził. Więc tak do kompletu. W domu były też psy - kiedyś 2 kupione (niestety już nie ma ich z nami), teraz dwie znajdy. O dziwo oba piękne, rasowe... no ale przed wakacjami ktoś się pozbył - jednego rok temu ja znalazłam, drugiego w tym roku moja mama.

Wychowana niejako "w zwierzyńcu", nauczona miłości i szacunku do braci mniejszych uważam, że nie ma domu bez zwierząt. Wyprowadziłam się 5 lat temu, na studia. Wiadomo - akademiki, mieszkania studenckie - warunków nie było.
Rok temu zamieszkaliśmy z ukochanym wreszcie w kawalerce. On wychowany bez zwierząt, na początku trochę niechętny, dalej trochę się boi ale patrząc na mój dom rodzinny zapragnął zwierza. Od roku rozmawialiśmy o kocie ale zawsze coś: po sesji, po jakimś projekcie, po czymś tam... Aż tu w zeszłą sobotę ukochany rzekł: chcę kota już.
We wtorek mieliśmy już skompletowaną całą wyprawkę i pojechaliśmy do schronu. Kiedy jechałam serce mi się kroiło na myśl, że będę musiała "wybrać" i odrzucić resztę. Trochę się łudziłam, że opowiem pracownicy o warunkach jakie mamy, o tym, że kot musi jeździć, tolerować inne koty i psy (w końcu święta i niektóre weekendy będziemy gościnnie spędzać czas u rodziców) i kot będzie mi narzucony... Ale niestety - sami mieliśmy iść "na pokoje" i znaleźć sobie kota.
Na szczęście wybierać nie musiałam, bo to nas kot wybrał. Przybiegł do nas już w drugim pokoju, wskoczył na kolana, a jak próbowaliśmy wyjść patrzył smutnymi oczami. To był nasz kot. I nieważne, że zamiast 2-3 letniej kotki wyszliśmy z 8 letnim kocurem, po operacjach, choróbskach. On po prostu jest nasz ;)
I jak na razie jest ogromnym, leniwym pieszczochem.
Wpierdziela się na komputery, na kolana, domaga się głaskania hałasując jak stary traktor.
To pierwszy mój kot taki, za którego jestem w pełni odpowiedzialna ;) Bo tak to wiadomo - mama, tata, siostra i ja - najmłodsza - głównie do głaskania ;)
Obrazek

Gsk

 
Posty: 93
Od: Czw wrz 19, 2013 12:27
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro wrz 25, 2013 15:22 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witam wszystkich na forum :)
Postanowiłam się zarejestrować żeby opisać historię (od niedawna) mojej Perełki :)

A więc...
Wszystko zaczęło się od tego, że z racji studiów miałam praktyki w PCC Rokita, zakładach chemicznych w Brzegu Dolnym. Dojeżdżałam tam z Wrocławia pociągiem, ze stacji trochę do bramy jest, trzeba iść przez las (każdy brzegowianin na pewno wie, o czym mowa). Za stacją, a przed lasem, jest dom. Koło tego domu jakieś krzaki i około 15 kotów - małych, dużych, średnich. Ja w kotach zawsze byłam rozkochana, więc naturalnie - chciałam bidulki pogłaskać, bo wszystkie chore, chude, biedne... Nikt się nimi nie opiekował oprócz dobrych ludzi, którzy po drodze do pracy rzucali im jakieś jedzenie, typu pokrojona mortadela. Koty wszystkie bardzo dzikie, nie dały się podejść ani tym bardziej pogłaskać, oprócz niej...
Siedziało toto takie malutkie, wystraszone, zmoknięte (padało akurat). Zrobiłam bidakowi zdjęcie, myśląc, że już jej więcej nie zobaczę. Był 7 sierpnia.
Obrazek


2 tygodnie chodzenia na praktyki, a kociaki dalej tam były. Większość czarnobiała lub białopręgowana, a po "mojej" kocinie ani śladu. Do czasu.

21 sierpnia.
Szłam z pociągu z dwiema koleżankami, dochodzimy do siedliska kotów i znowu widzę moje biedactwo. W pół sekundy złapałam ją i wsadziłam do plecaka, oznajmiłam "Ja cię biorę, a co będzie potem to pomyślimy". Dziewczyny patrzą na mnie jak na debila, bo jak przejdę przez bramę do zakładu? [kontrola toreb, plecaków itp]. Ale wsadziłam kociaka do jednej kieszeni plecaka, pokazałam na bramie drugą i jakoś poszło. Już na terenie zakładu, pognałam od razu do zaprzyjaźnionej sekretarki i jej siostry (obie zakocone) i pokazałam, co mi się udało zgarnąć. Kicia (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to kicia) cały czas siedziała grzecznie w kieszeni plecaka, wychylając łepek na zewnątrz. Spędziłyśmy cały dzień w 'pomieszczeniu technicznym', gdzie od razu kotka podbiła serca wszystkim, którzy ją widzieli. Dostała też papu od kotków zakładowych (bo te panie je dokarmiają, podobnie jak te spod dworca), kocyk, piasek na wypadek W... Wyglądała tak: Obrazek

Po obowiązkowych godzinach wsadziłyśmy ją do kartonu po ksero, zakleiłyśmy i wycięłyśmy dziurę, coby kociak mógł obserwować. Niestety, już na bramie chciała się uwolnić, a w połowie drogi na dworzec rozwaliła cały karton, więc wróciła do plecaka. W pociągu ją wypuściłam, wzięłam na ręce i tak przebyła całą półgodzinną podróż do Wrocławia.
Od razu poszłam z nią do weterynarza, bo nie wiadomo co jej mogło dolegać.
Lista chorób:
- przeziębienie, katar, zrośnięta 3 powieczka w 1 oczku z rogówką, biała plamka na źrenicy w tym samym oczku [powikłania po katarze]
- pchły
- robale: glisty, prawdopodobnie tasiemiec
- uszki zawalone czarnym syfem, świerzbowców od groma
- problemy z brzusiem, napięcie jelitek, rzadka kupka.
Ważyła 850 gram.

Przyszłam z tym małym nieszczęściem do domu (a właściwie wynajmowanego pokoju), bojąc się jak współlokatorki zareagują na moje znalezisko. Na szczęście obie kociolubne i obyło się bez problemów. Maleństwo zostało umyte i zawinięte w ręcznik, spała dobrych kilka godzin. W pierwszą noc tak ciężko oddychała przez pysia, że w ogóle nie spałam, trzymając jej palce na brzusiu i monitorując czy oddycha... Bałam się, że kociątko mi nie przeżyje. :( Potem wizyty u wetki prawie codziennie, jak jedno coś się skończyło to wyskakiwało drugie, przebrnęłyśmy przez biegunkę, dreszcze i inne mało przyjemne rzeczy. Dziś, po ponad miesiącu troskliwej opieki u mojego boku, kotek jest już całkowicie zdrowy (oprócz białej plamki na źrenicy, bo już jej to zostanie - ale widzi normalnie), waży 1,6 kg i wygląda tak: Obrazek

A na imię jej Perełka :)

Spilett

Avatar użytkownika
 
Posty: 14588
Od: Śro wrz 25, 2013 14:57
Lokalizacja: Wrocław

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 25 gości