Miluś szuka domku!!! Jest kochany, potrafi sam ze sobą się bawić, ładnie je. Pocieszka taka...
Poza tym mam doła. Myślałam, że jeszcze troszkę, załatwimy sprawę mamy Milusia, ciachniemy ją, znajdziemy domek jej, Lusi, Mai i będzie trochę spokoju.
Niestety, niektórym się wydaje, że ja mogę wszystko. A ja mam bardzo ograniczone możliwości, zważywszy, że mój mąż nie chce abyśmy byli domem tymczasowym (dymki wzięliśmy "warunkowo"), u na w miescie nie ma darmowych sterylek, nie ma zorganizowanej grupy zajmującej się kotami. Zmierzam do sedna - wczoraj zadzwoniła do mnie pani Halina, z którą w zimie dokarmiałam koty na działkach pod Mińskiem. Myślałam, że dzwoni towarzysko, zrobiło mi się miło. Ona niestety po chwili powiedziała mi, że jej znajoma karmi koty pod jedną z dużych firm, blisko jest jakaś łąka, nie wiem gdzie to jest. Podobno jest tam dużo kotów, rozmnażają się. Ona już nie nadąża z dokarmianiem. Pani Halina zapytała mnie, co można zrobić???
A skąd ja do cholery mam wiedzieć? Nic, tylko płakać. Nie wezmę ich, nie wysterylizuję całego Mińska. Zaczęłam podpowiadać rozwiązania, że ta pani powinna kotki wysterylizować, a małe wziąć na tymczas. Pani Halina powiedziała, że to niemożliwe, bo to starsza pani. Jasne, a ja jestem młoda i pewnie powinnam je stamtąd zabrać wszystkie

Przepraszam, że się tak wyżalam, ale mam nieraz dość. Świadomość, że tam są te koty mnie przeraża, ale nie wiem, czy mam siłę, energię, żeby rozpracować kolejne stadko (to rynkowe dzięki ogłoszeniom i pieniądzom kilku osób prawie się załatwiło). Najprościej było by wywieźć koty do schroniska, pani Halina dzwoniła do Celestynowa, ale ją zbyli.
Nie wiem co robić. Znowu zdjęcia i błaganie o tymczas? Źle się z tym czuję, mam żal do męża, że nie chce nawet słyszeć o wyłapaniu tych kotów...