Witajcie,
Też w koncu zebrałam się na odwagę i po pół roku "lurkowania" na forum, daję głos.
Na imię mam Maja, latek mi parę dni temu stuknęło 28, mieszkam obecnie w Warszawie wraz z małżonkiem i futrzaczkiem

. Nasza "pani i władczyni" znalazła nas sama

...a oto jak to było....
Kuleczka pojawiła sie u nas pod koniec listopada. Mała, szara kupka nieszczęścia siedziała samotnie w kącie podwórka. Czekaliśmy jakiś czas na jej mamę, bo na naszym podwórzu plącze się trochę dzikich kotów, ale maleństwo było tak przerażone, głodne i okropnie przeziębione, że postanowiliśmy w te pędy przeprowadzić "Akcję Kotek". W ekspresowym tempie skompletowaliśmy wyprawkę, wyperswadowaliśmy kici danie się złapać i popędziliśmy do weterynarza. Niestety okazało się, że mała jest strasznym dzikuskiem i bez ran "drapanych" się nie obyło

, ale udało przeprowadzić wstępne zabiegi lecznicze i uzbrojeni w lekarstwa oraz zalecenia udaliśmy się do domku, gdzie koteczka poszła grzecznie spać. Następnego dnia okazało się, że Kulka doskonale wie, do czego służy kuwetka, ale niestety nie wie, że to, co jest w miseczce, to jest jedzonko. Na szczęście bardzo szybko zauważyła, że biały serek na palcu jest bardzo smaczny

(palec zresztą też

). Po palcu odkryła miseczkę i od tej pory cieszy się doskonałym apetytem. Niestety, w wyniku pewnych zawirowań mieszkaniowych i leczenia wymagającego częstej obecności w domu (o co niestety trudno w przypadku nas, ludu pracującego), kicia pojechała do "sanatorium" do teściów, którzy automatycznie stracili głowy i tytułują się "dziadkami". Na szczęście wszystko udało się wyprostować, Kuleczkę wyleczyć i teraz kicia, która jest już podrośniętą młodą damą (ma ok 7 mies), bryka sobie w domku...
Pozdrawiamy serdecznie,
M+A+K