» Sob maja 26, 2012 18:29
Re: Tymczasy u horacy7. Maluszki broją. Trwamy i do przodu.
Przed chwilką się zdrzemnęłam, po prostu już fizycznie zmęczyl mnie płacz. Śniło mi się, ze to wszystko jest tylko jakimś złym snem i ze się budzę...Naprawdę przez chwilkę w to uwierzyłam. Ale powoli do mnie dotarło, że niestety, to jest podła rzeczywistość. Wiem, ze nie tylko ja czuje ból tak mocno, ale naprawdę chyba właśnie jakaś granica bólu u mnie została przekroczona. Kompletnie nie mogę się pozbierać. Mam od kilku tygodni bardzo trudny czas na studiach i w pracy, planuję sobie czas co do godziny. A teraz cały dzień przeleżałam rycząc, musiałam dziś się zwolnić z pracy, bo nie mogłam z siebie wydusić słowa. Ja po prostu straciłam kogoś, kogo kochałam. Dbałam o niego, jak tylko umiałam, cieszyłam się bardzo obserwując jak z małego dzikuska wyłania się piękny kot o cudownym charakterze. Kochałam każdą jego cechę, po prostu kot ideał. Dawno się tak nie zachwyciłam charakterem kota. To było cudowne patrzeć jak Grubcio poznaje świat po tych 9 miesiacach swojego życia, które spędził na daszku 1,5mx1, jak jego ciałko odżywa, jak się do nas przywiązuje, jak jest wdzięczny. A jego oczy mówiły ciągle "ale jestem szczęśliwy, świat jest piękny". Nie mogę tego zrozumieć... Moi rodzice bardzo o niego dbali, to był taki nieszczęsny wypadek. Rozmawiałam z tatą przez telefon przed chwilką, płakał. Bardzo mi go żal, bo wiem, że wyjątkowo się do niego przywiązał. Śmialismy się, ze byl jego "mamką", że pokazywał mu świat. Tata go pochował, mówił,że było to cholernie cieżkie. Mój tata-twardziel, który nie jedno przeżył. To był własnie taki kot- rozbrajał ludzi, u nas w domu był najważniejszą postacią, wszystkich łączył, poważnie. I rozbawiał do łez, dzień w dzień. Moja mama płakała rano, że ona nie wie, czy chce mieć jeszcze kota, bo tak bardzo to przeżyła. I zastanawiam się na ile pomogliśmy mu, wyciągając go z tamtego miejsca, a na ile skazaliśmy go na śmierć. Wiem, że był bardzo szczęśliwy, widziałam go w majowy weekend, mówię Wam- kot czysta radość. Niesamowity miziak i zabawniś. Ale to szczęście trwało tylko 5 miesięcy. Rychu był u nas 11 lat, Rudzik 7 lat- płakałam, ze odszedł tak wcześnie...a Grubcio...5 miesięcy. To jest naprawdę do mnie koszmar. Widzę ciągle jego cudny pyszczek i wyję z bólu. Mój Artur jest przerażony, aż mi głupio, próbuję się chować po mieszkaniu, ale po prostu nie mogę. Jestem cholernie zła, zła na los i na cały świat. Dziękuję, że jesteście i mogę się wygadać..