rybcie pisze:Inga, a jak u samego weta? Jak biały fartuch podchodzi, pachnie dziwnie i grzebie w pysiu albo, nie daj Boże, kłuje (to m. in. o Tobie

), to uspokajać? No bo nie powinno się generalnie, ale nie wiem jak w takich przypadkach? Bo on jest obcy, a ja im mówię, że on nie jest zły. Jakie masz doświadczenie z reakcjami pacjentów?
Wiesz, to jest bardzo różnie. Teoretycznie to opiekun powinien znać najlepiej swojego zwierzaka i dać sobie z nim radę, ale często tak nie jest. Jak idę z Georgiem na badanie, bo coś mu tam dokucza, to wolę zdjąć górę transportera, ale tylko dlatego, że nie chce mi się z nim walczyć i wyciągać drzwiami, bo skubaniec jest bardzo silny. Zwykłe lenistwo. Chociaż kiedy idziemy np. na pobranie krwi i wiem, że to chwilę będzie trwało - wywlekam go drzwiami specjalnie. Musi wiedzieć, że ma być grzeczny, moze sobie pod nosem zubrzyć, ale ma się nie szarpać, bo i tak z nim wygram. Jak pobieramy mu krew, to go przyciskam do stołu i przytulam jednocześnie, tak, żeby czuł bicie serca. Ale warunek jest jeden - to serce ma bić normalnie i spokojnie, inaczej uspokajające przytulenie mija się z celem

Natomiast chwalę po zakończeniu badania czy podania leków. Anie obie wyją, jak mówię, że był bardzo dzielny
Natomiast stojąc z drugiej strony stołu, to czasem wolałabym się chyba sama szamotać ze zwierzęciem, niż z "pomocą" opiekuna

Koty są mniej histeryzujące, bardziej przeżywają w środku, ale potrafią, oj, potrafią... Moja ulubiona pacjentka to Czesława, CoolCaty zawsze mnie woła jak Cześka przychodzi. To szylkretka z wyglądu i charakteru, wyrywa się, drze jak zarzynana, drapie, gryzie i ucieka. Jej opiekun nie bardzo daje radę ją utrzymać, ale przynajmniej nie czerwienieje na twarzy kiedy przygniatam Czesławę do stołu całym ciałem

Niektóre domowe stają całkowicie dzikie, jak np. Adolf Karoliny. To co ten kot wyprawiał, to masakra jakaś, trzeba było go znieczulić do badania! A podobno jakiś czas wcześniej był u weta i było całkiem normalnie...
Wydaje mi się, że można troszkę uspokajać, ale nie na zasadzie: "łomatko, łoboże, co ci robią, już zaraz zaraz mamusia cię zabierze od tej niedobrej pani" tylko rozmawiać spokojnie z lekarzem, a co jakiś czas wtrącić słowo do kota, byle normalnym głosem.
psy zachowują się gorzej... Opiekun kompletnie nie panuje nad psem, w dodatku jest tak zdenerwowany, że psu się udziela i zaczyna się szopka. Bo ten pies uważa, że niebezpieczeństwo jest realne, że trzeba uciekać albo się bronić, i co najgorsze, że opiekun popiera go w tych zamysłach

A to jest niebezpieczne, zarówno dla lekarza jak i dla opiekuna, który nie może się zdecydować, czy trzymać psa, płakać nad nim rzewnymi łzami czy zemdleć. Wtedy zazwyczaj biedny wet czy inna dziumdzia typu ja, mówi do psa, pewnie, stanowczo, żeby ten biedny psiak poczuł, że ktoś tu jest jednak samcem alfa i nie pozwoli psu zrobić krzywdy. Najbardziej wkurzające są kobiety z "mopami" (ostatnio taka jedna upierała się, żeby jej yorka odrobaczyć pastą a nie tabletką, bo "on jest taki mały, a pies siostry po tabletce to był bardzo chory"

) , ale do Centrum przychodzi też pan z ukochaną młodziutką dobermanką - jak ta sunia przestanie być szczeniakiem, to ja nie wiem, co to będzie
Podsumowując: jedynie spokój może nas uratować
