casica pisze:Pisiokotku, ale więcej szczegółów o adopcji Tirisi, plizzzzz

Ok., Kasiu, Ale pewnie jak zacznę szczegółowo to będzie dłuuugo...
No więc w pewnym momencie w kociarni pojawiła się rodzinka - jak z reklamy

Ok. 35 lat, pan przystojny i inteligentny, przemiła pani o dziewczęcej urodzie, dwoje ślicznych dzieci w wieku 7-9 lat... Pozwoliłam im się porozglądać przez dłuższą chwilę, no i sunę do nich z gadką wstępną: "jakiego kota szukają, doświadczenie, warunki, oczekiwania etc." Państwo jeszcze mieszkają w bloku, po nowym roku przeprowadzają się do swojego domu, chcieliby dwa maluchy i dorosłego ("po jednym małym dla każdego z dzieci, żeby każde miało swojego do opieki, a dorosły kot dla mnie" - mówi pani. "Acha" - ja na to i zaczynamy

. Dzieciakom wiszącym u klatki z maluchami pozwoliłam wziąć po jednym do przytulania, udzieliwszy szczegółowej instrukcji obsługi (na szczęście dzieci delikatne i bystre), a panią zaholowałam do jedynki. W pierwszym boksie spędziłyśmu kupę czasu, pani obejrzała większość kotów, nad niektórymi zatrzymałyśmy się dłużej. Pani pytała, chyba o wszystko

ja odpowiadałam (matko jaka to ulga rozmawiać z kimś rozumnym), pan siedział na kanapie, patrzył na to wszystko i cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń... czas płynął, pani słuchała, gdzieś w tle rozmyślając, który z pokazanych jej kotów to Ten... Wyszłyśmy z jedynki i niewiele myśląc poprowadziłam ich (bo w międzyczasie pan do nas dołączył) do Trisi chcąc pokazać ją jako smutny przykład skutków braku opieki i zabezpieczenia miejsca zamieszkania kota. Opowiedziałam jej historię, wszystko, co o niej wiem... I stało się
Pani po prostu przykleiła się do tej koteczki, nie widziała już żadnego kota, była tylko Triśka. Głaskała, mówiła do niej, przytulała...
Nie mogła się od niej odkleić, odejść...
gapiłam się w milczeniu na tę scenę jak zaczarowana, w filmie animowanym w takim momencie wykwitł by z pewnością na ekranie rząd czerwonych serduszek. Tutaj była obdrapana klatka, sfatygowane posłanko, miska z zaschniętym jedzeniem i dwie pary oczu: kocie i ludzkie wpatrzone w siebie. Tymi oczami obie powiedziały sobie to, co najważniejsze...
"to chyba miłość" powiedziałam do pana, niby żartobliwie, ale chyba wyszło całkiem poważnie. On zdaje się pomyślał to samo, bo nie zaoponował gdy pani (po mojej rozmowie z Jolą i przekazaniu wszystkich informacji) postanowiła ją adoptować od razu, nie czekając na wyleczenie, nie czekając nawet na wynik kontrolnej wizyty zaplanowanej na wtorek/środę (w lecznicy na Rzgowskiej, gdzie była opatrywana, gwoździowana i wkładana w gips po wypadku).
Rozżalone dzieciaki musiały zapomnieć o maluchach, z ociąganiem oddawały swoje upatrzone kociaczki. Wszystkie plany się zmieniły z powodu oczu jednej ślicznej koteczki...
Państwo pojechali do M1 kupić wszystko co potrzeba, przyjechali, zabrali Trisiunię i...
...i mówiłam, że będzie długo
