od wczoraj próbuję wejść do tego wątku i nie mogę... łzy nie pozwalają pisać...
Jest mi strasznie źle, okropnie smutno, serce mam połamane na milion kawałków...

Mati, moja ukochana bursztynowa koteczka... nie żyje...

Odeszła wczoraj w nocy, ok. godz. 4.30
Zaraz rano pani Mirka zadzwoniła do mnie. W nocy zbudziła ją sunia Pchełka strasznym szczekaniem, zawodzeniem, wyciem. Pani zobaczyła Pchełkę siedzącą przy Matyldzie, była nad nią pochylona, wyła i próbowała ją trącać łapką, żeby wstała. Matylda już nie żyła...
Nie cierpiała... prawdopodobnie wysiadło serduszko, bo pani mówi, że nic nie wskazywało na to, aby kotka źle się czuła, jeszcze w dzień funkcjonowała normalnie.
Matylda z Pchełką były bardzo zżyte, kochały się, zawsze spały na jednym łóżku. To niesamowite, jak jedno zwierzątko potrafi przeżywać śmierć drugiego, podobno Pchełka wciąż nie może dojść do siebie.
Ja też nie mogę....

Mati prawdopodobnie miała 11 lat, ale równie dobrze mogła mieć 12, 13, 14 i więcej, bo właściwie nikt tego nie wie. Dużo w życiu przeszła. Ale te ostatnie lata miała szczęśliwe, miała dobry dom, była kochana. To była moja pierwsza adoptusia.
Czekaj TAM na mnie moja piękna bursztynowa koteczko... kiedyś się spotkamy...wiem że się spotkamy...