Mysza pisze:ryśka pisze:13, 14, 15: SKARBUŚ, BELLA, DONNA
Kociaki przyjęte 13 listopada, w wieku ok. 2 miesięcy.
Wszystkie trzy są niezwykle ufne i przytulaste. Zostały skazane na śmierć - wyrzucone przed bramą schroniska cudem zostały uratowane - przemarznięte, jeden został odnaleziony dopiero po dobie od wyrzucenia.
Skarbuś, Bella i Donna szukają wirtualnych opiekunów
maluszki

Są w CK? Zdjęcia dopiero po niedzieli?
Mysza, kofam Cię, wiesz?
Zdjęcia już za chwileczkę, kociaki są ze mną, porzucone na moim dyżurze niedzielnym - przyjechały ze mną do Krakowa.
A Donna okazał się mężczyzną

tylko wcześniej ze strachu schowal jajeczka. Nazywa się Pedro.
Fotki już wyszły z aparatu, Jarek im pomógł
i tylko nie miałam czasu, by usiąść. Już zaraz wstawię.
Przede wszystkim jestem rozdarta - tak naprawdę powinnam zglosić sprawę do prokuratury, ale po pierwsze nie mam wiary, że ktoś poktraktuje to poważnie, po drugie nie mam już siły na więcej niż robię, po trzecie nie mam doświadczenia w takich sprawach.
W sobotę zadzwoniła do mnie koleżanka, która ma dyżur w azylu w soboty. Pod azyl przyszła pani z 3 kociakami. Rozmawiałam z nią telefonicznie, tlumacząc, dlaczego kocięta nie nadają się do azylu. Prosiłam ją, żeby dala mi dwa tygodnie czasu - przetrzymała je jeszcze, po dwóch tygodniach wzięłabym je do siebie. Zgodziła się, pytałam kilka razy, czy na pewno, wymieniłyśmy się numerami telefonów.
Następnego dnia (niedziela) wcześnie rano na drodze prowadzącej do schroniska znaleźliśmy otwarte kartonowe pudełko, z dwoma kociakami w środku. Miały w pudełko włożony spodek z mlekiem - już zamarzniętym, więc musiały tam siedzieć całą noc.
Kociaki przemarznięte, drżące.
Zaczęły się poszukiwania trzeciego.
Obeszłam cały teren wokół schroniska, wszystkie kępy trwa przejrzalam - nie znalazłam go. Nadal nie wiedzieliśmy czy to te same kociaki, o których rozmawiałam dzień wcześniej. To, co się zgadzało to kolor - pani była z 1 czarnym i dwoma burymi, my znaleźliśmy czarnego i burego.
O godzinie 14 w schronisku suczka, która nie znosi kotów, zaczęła się dziwnie zachowywać - warczeć, szukać. Dobrze, że nie zauważyła maluszka - zagryzła by go. Siedział wciśnięty między zachodzącymi na siebie siatkami azylu, w miejscu, gdzie nawet nie szukaliśmy, bo było dość odległe od miejsca porzucenia.
Gdyby nie pies - maluch by tam został i zamarzłby w nocy.
Poprosiłam dziewczynę która miała dyżur w sobotę o spojrzenie na maluszki - rozpoznała je jako te same, które dzień wcześniej widziała...
