Zawiozłam wczoraj Białaska do nowego domku, to była długa i męcząca podróż, ale było warto. Nie obeszło się bez łez na pożegnanie, ale zostawiałam go szczęśliwa. Kocio nawet nie miał czasu się mną pożegnać, złapałam go w przelocie, na siłę wyściskałam i wycałowałam pyszczydło, a on na rękach niemiłosiernie się wiercił, jakby chciał powiedzieć: "no dobra, puuuuść mnie już , muszę lecieć".
Po Nowym Roku zamieszczę na pewno jakieś aktualne fotki, może nawet domek sam się ujawni?
A dziś rano dostałam wiadomość, że chłopak spał z nowymi opiekunami w łóżku pod kołderką
Dziękujemy wszystkim, którzy wspierali Białaska, nie tylko duchowo

Aha: można spokojnie odpinać banerek
