O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro mar 30, 2011 21:24 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Siobhan92 pisze:Hej,jestem nowa na forum ;] Przeczytałam trochę tych wzruszających historii i postanowiłam opisać historie mojej kici Nezumi- która nie była planowaną kicią:

W zeszłym roku w październiku byłam z przyjacielską wizytą u kolegi i jego siostry. Postanowiłyśmy iść do sklepu za rogiem. Wychodzimy patrzymy a tam na śmietniku siedzi słodka czarno-biała kicia z prześliczną czarną plamką na nosku, biedulka była brudna i głodna :( podeszłyśmy do niej a ona zamiast zwiać (jak to robią inne koty podwórkowe), zeszła do nas ochoczo i zaczeła się łasić. Postanowiłam że będzie sie wabić Nezumi :) Kupiłam jej jogurt i stwierdziłam że chce ją przygarnąc. Przyszłam do domu poczytałam trochę o kotach: wszelakie fora i wiele informacji które mogły mi sie przydać. Potem czekała mnie rozmowa z rodzicami- to najgorsze. Mama się zgodziła od razu, ale ojca musiałyśmy długo przekonywać. W końcu po paru dniach dokarmiania kici, tata się zgodził i wziełam ją ;] najpierw do weta (okazało się że ma ok.2 lat), a potem do domku :) . Kicia jest straszną pieszczoszką. Wszyscy (nawet tata) pokochali Nezi :kotek:



I oby wiecej takich ludzi na swiecie zylo :ok: :ok: :ok:
moze klonowanie by w tym pomoglo 8)

faceci tak maja, ze na samym koncu pokochaja zwierze, ale kal pokochaja to juz z gorki, glownie dla kota:) jest wtedy czochrany, glaskany itd przez nich ze jejeje :1luvu:
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Pt cze 10, 2011 23:32 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Na początku witam wszystkich :)

Moja Kitka jest w naszym domku od listopada zeszłego roku. Wcześniej mieliśmy Rudego, ale kilka dni przed świętami Wielkanocnymi widziałam go ostatni raz :( Później mieliśmy małą, białą kotkę, ale musieliśmy ją wydać ze względu na córkę, która ją nosiła i w mojej opinii męczyła.
Bardzo brakowało mi kota w domu.
Tuż przed trzecimi urodzinami mojej córki byłam w sklepie z zabawkami szukając odpowiedniego prezentu dla niej. Zadzwonił do mnie mój mąż i powiedział "Mam coś dla Ciebie". Był bardzo tajemniczy i w końcu powiedział, że przyszła do nas mała, czarna kotka, ale nie możemy jej zatrzymać, bo L. będzie ją męczyła. Byłam na niego zła, bo wzięłam na poważnie to, że ma coś dla mnie :(
Jak wróciłam do domu i zobaczyłam małą czarną kuleczkę to z miejsca się w niej zakochałam. Przyszła do nas z piękną, różową obrożą, stąd wnioskuję, że miała właściciela.
Zostawiliśmy ją na noc na dworze licząc, że wróci do swojego domu, ale rano była cały czas w ogródku. Wpadliśmy w końcu na to, że nie mogła stamtąd wyjść, więc wypuściliśmy ją od strony frontowej.
Jestem ogromną entuzjastką kotów i ciągle namawiałam męża na zatrzymanie kici, jednak on się upierał, że ona wróci do swojego domu. W końcu mu powiedziałam, że jeśli nazajutrz rano kot będzie jeszcze w pobliżu naszego domu, to biorę ją i nie obchodzi mnie jego zdanie.
Rankiem okazało się, że spała na kole samochodu sąsiada, więc z radością ją wzięłam do domu.
Od tej pory jest z nami, jest bardzo wdzięczna.
Czasem myślę o jej poprzednim domu, czemu stamtąd uciekła (o ile uciekła), czy ktoś ją wyrzucił, czemu nikt jej nie szukał. W sumie mogłam dać jakieś ogłoszenie o tym kotku, ale wtedy nie przyszło mi to do głowy.

Okazało się też, że moje zmartwienia odnośnie stosunków kotka z córką są niepotrzebne, bo jednak konsekwencja jest najważniejsza. Od samego początku, kiedy Kitka już była z nami, zabraniałam L. nosić kota, męczyć, bawić się. Mogła to robić tylko pod moim nadzorem.

Cecily

 
Posty: 32
Od: Pt cze 10, 2011 23:18

Post » Sob cze 11, 2011 20:07 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witaj Cecily:)
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Wto cze 21, 2011 20:58 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

To i ja opowiem. W naszym domu zawsze były psy i to za każdym razem takie samo zestawienie rodowodowy rottweiler + jakaś bieda ze schroniska. Po śmierci naszej ostatniej schroniskowej suczki jakoś nie mogliśmy się zebrać żeby pojechać po następną ...
W tak zwanym międzyczasie spędzałam weekend u mojej koleżanki która mieszka z 3 szylkretowymi koteczkami.
Przepadłam , nie znałam wcześniej kotów , mialam na ich temat jakąś tam wyrobioną opinię i tyle.

No i mnie wzięło na sierściucha , ale przekonanie męża ( który kotów po prostu nie lubi ) zajęło mi sporo czasu.
W końcu wzięłam go podstępem :mrgreen: kochanie chcę kota na urodziny i nic innego :ok:

Zgodził się :1luvu: ale stwierdził że on musi wybrać. Nic nie było ważne ani kolor , ani płeć( bo i tak sterylka) ważne zeby był miziak i przytulak.

No to pojechaliśmy do naszego zielonogórskiego schroniska, ubłagaliśmy pana żeby nas jeszcze wpuścił bo godzina już nieco póżna była.
Weszliśmy do kociarni , Kropa jako jedyna podeszła do klatki i usiadła przed nami ,dała się pogłaskać. Ja oczywiście _bierzemy tego czarnucha ( z białym pysiem i czarną kropką na nim i białymi skarpeteczkami :1luvu: ) , małżon czekaj zobaczmy inne ,przesunął się kawałek żeby zobaczyć inne sierściuchy , nasz kot się również przesunął aby nadal być na pierwszym planie :ryk: no i wiadomo już było że to nasz kot :ok:

Mała była zadbana i czysta ( zero pcheł ,świerzba ,odrobaczona ) , z lekkim kocim katarem. Oczywiście od razu zaliczyliśmy weta , kota zostala odrobaczona , dostała antybiotyk .
No i teraz się przyzwyczajamy do siebie :1luvu: ,kocię nam przytyło ,błyszczy się i wyrażnie jest jest jej u nas dobrze.
\\

ale się rozpisałam , mam nadzieję ze nie zanudziłam :roll:
F&K

Fibs

 
Posty: 19
Od: Śro cze 15, 2011 18:05

Post » Wto cze 21, 2011 21:01 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Fibs pisze:To i ja opowiem. W naszym domu zawsze były psy i to za każdym razem takie samo zestawienie rodowodowy rottweiler + jakaś bieda ze schroniska. Po śmierci naszej ostatniej schroniskowej suczki jakoś nie mogliśmy się zebrać żeby pojechać po następną ...
W tak zwanym międzyczasie spędzałam weekend u mojej koleżanki która mieszka z 3 szylkretowymi koteczkami.
Przepadłam , nie znałam wcześniej kotów , mialam na ich temat jakąś tam wyrobioną opinię i tyle.

No i mnie wzięło na sierściucha , ale przekonanie męża ( który kotów po prostu nie lubi ) zajęło mi sporo czasu.
W końcu wzięłam go podstępem :mrgreen: kochanie chcę kota na urodziny i nic innego :ok:

Zgodził się :1luvu: ale stwierdził że on musi wybrać. Nic nie było ważne ani kolor , ani płeć( bo i tak sterylka) ważne zeby był miziak i przytulak.

No to pojechaliśmy do naszego zielonogórskiego schroniska, ubłagaliśmy pana żeby nas jeszcze wpuścił bo godzina już nieco póżna była.
Weszliśmy do kociarni , Kropa jako jedyna podeszła do klatki i usiadła przed nami ,dała się pogłaskać. Ja oczywiście _bierzemy tego czarnucha ( z białym pysiem i czarną kropką na nim i białymi skarpeteczkami :1luvu: ) , małżon czekaj zobaczmy inne ,przesunął się kawałek żeby zobaczyć inne sierściuchy , nasz kot się również przesunął aby nadal być na pierwszym planie :ryk: no i wiadomo już było że to nasz kot :ok:

Mała była zadbana i czysta ( zero pcheł ,świerzba ,odrobaczona ) , z lekkim kocim katarem. Oczywiście od razu zaliczyliśmy weta , kota zostala odrobaczona , dostała antybiotyk .
No i teraz się przyzwyczajamy do siebie :1luvu: ,kocię nam przytyło ,błyszczy się i wyrażnie jest jest jej u nas dobrze.
\\

ale się rozpisałam , mam nadzieję ze nie zanudziłam :roll:

większość mężów na poczatku twierdzi ,że kotow nie lubi ... :mrgreen:
Mały kociak szuka lokum na parę dni.

kotx2

 
Posty: 18414
Od: Wto sty 25, 2011 16:23
Lokalizacja: Zabrze

Post » Czw cze 23, 2011 21:37 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witam,
chciałabym podzielić się z Wami, jak to Kajtuś do nas trafił (jako 6 kot), bo w dość niezwykły sposób.

To było 2 lata temu, mój brat rano pojechał samochodem do pracy. Już nie daleko zobaczył, że na ulicy (w Poznaniu) na środku stoi malutki kotek, a dalej przejazd tarasuje śmieciarka. Pan, który ją obsługiwał widział tego małego kotka i próbował go złapać. Ten zaś wystraszył się i czmychnął pod samochód mojego brata. Zaglądają obaj pod spód, ale kotek zniknął. "Pewnie przebiegł pod nim i wskoczył do pobliskiego ogródka" - powiedział mój brat, a facet ze śmieciarki mówił, że mógł wleźć pod maskę. Obejrzeli wszystko dokładnie, ale kota nie było. Pojechał więc brat do pracy, a po całym dniu, wraca z powrotem (a dodam, że dzień należał do upalnych) i po wyjeździe z Poznania coś zaczęło mu "piszczeć" w samochodzie. Wpierw pomyślał, że coś się psuje.... ale po chwili dotarła do niego przerażająca prawda! Pod maską musi być tan mały kot!!! Zatrzymał się w pierwszym, bezpiecznym miejscu i zaczął przeglądać samochód (oczywiście, wtedy już piski ustały), żeby trudniej było go namierzyć :twisted: Nie było go, nigdzie nie było, aż wstaje z kucek i .... za kratką od chłodnicy widzi dwa wielkie wystraszone oczka!!! Niestety nie szło go wyjąć, bo ta część samochodu jest oddzielona od komory silnikowej (i na całe szczęście!!! bo tak by pewnie nie przeżył) i pomalutku przyjechał do domu. Teraz do akcji wkroczyłam i ja. Godzinę namawialiśmy malucha, żeby już "wysiadł" z samochodu, ale gdzie tam. W końcu musieliśmy odkręcić podłogę. Okazało się, że to maleńki, jak ocenił weterynarz około 5. tygodniowy kociak! To była kupka nieszczęścia - chyba z 5 kleszczy w ciałku, uszka całkowicie zaklejone świerzbem, do tego mocno skaleczona łapka, odwodniony, wystraszony i brudny jak diabełek. Na drugi dzień pojechałam do weta i rozpoczęliśmy leczenie. Wet wie, że mam dużo kotów i znalazł mu dom, ale już nie mogliśmy go oddać. Żeby do nas trafić przejechał pod maską samochodu prawie 30 km! I tak bardzo, natychmiast się do nas przywiązał, a my do niego i co ważne pozostałe koty go szybko zaakceptowały. A teraz po dwóch latach, śpi sobie tu obok na drapaku i nie wie, że jego historią dzielę się z Wami :D

balbi1

 
Posty: 18
Od: Czw cze 23, 2011 19:26

Post » Pt cze 24, 2011 18:45 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

jaki spryciarz mały :lol:
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Wto cze 28, 2011 18:33 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Ja, jako kociara od zarodka, nawijałam TŻowi o kocie odkąd tylko pamiętam ;)
TŻ na początku jawił się jako przeciwnik kotów. Potem, z czasem, zaczął mówić, że on nigdy nie mówił, że nie lubi kotów :P Potem sam zaczął zadawać pytania "A kiedy kotek?" ;) W końcu decyzja zapadła, wici po znajomych poszły: szukamy rudego kota. Dlaczego rudego? A nie wiem, jakoś tak ;)
No i znajomy z pracy TŻ powiedział, że jego teściowa ma rudzielca na oddanie. Pojechaliśmy. Kocio okazał się być ok. 2-3 miesięczną oną (a jak! pod ogonek zajrzałam. Na szczęście wiem co i jak, więc płeć odgadłam bez problemu :lol: ). Łaciatą jakby kto wiadrami z farbą chlustał na prawo i lewo :mrgreen:
I tak Miszulowe futerko ma biały brzusio, a na grzbiecie - szaleeeństwo ;) Łatki, ciapki, plamki... W paski, w prążki, w kropki... Rude, szare, brązowe, białe... 'Podbite' oko, 'brudna' dolna wara, czarny nosio, rude piegi, czarne końcówki uszu - no misz-masz, że nie ogarniasz ;) Ale jest taaaaka prześliczna :1luvu: :1luvu:
No i zabraliśmy to łaciate stworzenie :kotek:

Historia trafienia do rzeczonej teściowej też ciekawa ;)
Jechał znajomy z dzieciakami do babci i polem szedł kot. Dzieciaki do ojca, że to kot babci, więc zabrali go, powieźli ;) Na miejscu się okazało, że to jednak nie był kot babci, ino bardzo podobny :P Gdybyśmy go nie zabrali, zostałby u nich. A tak mamy łaciatą Miszkę :mrgreen:
Fajowa jest :)
Kot składa się z futra i czterech łap: dwóch przednich do rozpędzania i dwóch tylnych do hamowania :D

...kisses kept are wasted. love is to be tasted...

Obrazek Obrazek

kapciuszek

 
Posty: 11
Od: Wto cze 28, 2011 15:45
Lokalizacja: Mazury

Post » Pon sie 08, 2011 20:58 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Z tego co czytałam, to już będzie kolejny Kitek na forum.

Moi rodzice posiadają działkę w pewnej małej miejscowości. Wybudowali tam altankę, a zaraz obok nas wybudowała się także ciocia. Siedzi tam prawie non stop odkąd przeszła na emeryturę. We wrześniu 2010 roku oswoiła małego, 3-4 miesięcznego kotka. Oczywiście wszyscy uważali, że jest to dziewczyna. Ogon tego kotucha był śnieżnobiały i bardzo krótki. Nazwała więc to oto stworzenie Kitą ^^.
Niestety zbliżała się zima, a kotuch nie miał gdzie się podziać - ciocia nie miała możliwości wzięcia go do domu w Częstochowie. Pomyślałam więc, że ja go przygarnę, no i tak zrobiłam. Przy wkładaniu go do koszyka, stwierdziłam że to kocurek, no ale oczywiście nikt mi nie uwierzył.

Zaczęła go nazywać Kitek - męski odpowiednik Kity... Niestety rodzice dalej zawzięcie walczyli i twierdzili, że to kocica.

Po wizycie u veta moja teoria została potwierdzona, jednak okazało się też, że jest baardzo zarobaczony kocimi glistami.
Co do całego odrobaczania, nie będę się tutaj rozpisywać, bo koniec końców mam już go prawie rok, a dalej ma robaki (źle wybrałam veta >.<).

Następnie został wykastrowany i bywa sobie jak każdy kociak. Teraz gruby i wesoły. To tyle o tym, jak mój kot trafił do mnie ^^.
Zwierzę to wielka odpowiedzialność, ale warto!
Przywiązać się do niego nie jest trudno - wystarczy tylko kilka dni ^^.
Kitek - łobuz i wariat jakich mało. Szaleje w nocy, a w dzień śpi ^^. Kochany szarobury kocur, kocham go ;*

Yumiko

 
Posty: 6
Od: Czw lip 28, 2011 18:33
Lokalizacja: Rz-ów

Post » Śro sie 24, 2011 20:26 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witam wszystkich serdecznie na początek :)
Jestem nowa na forum, ale koty mam od zawsze, zatem skrobnę parę słów o swoim stadku ;p
Jako srajtek przyniosłam do domu kocura ma obecnie 19 lat i jest najważniejszym członkiem rodziny.
Kiedy wyprowadziłam się na swoje bardzo brakowało mi kota w domu więc po długich rozmowach namówiłam tz na pierwszego kota :)
Misiutka buraska ma obecnie 3 lata i była "planowana".... dwa lata po Misiucie wyrzucając śmieci znalazłam czarną brudną kulkę przy śmietniku, kulka okazała się być biało czarna i miała być kocurem dlatego nosi imię Glut :) Jest najpiękniejszą kotką jaką widziałam, jako trzecia dołączyła do nas sunia Tosia, mój tz został zdominowany przez "kobity" :) Potem dołączyła do nas Tina jedna z kotów Pani Róży (jeśli komuś coś to mówi). Tina pół roku mieszkała za lodówką, to że żyje poznawaliśmy po napełnionej kuwecie i pustej misce- okazało się, że to najbardziej rozmruczana dziewczyna w całym domu. Tina miała żyć krótko bowiem ma raka... na razie trzymam kciuki bo już prawie mija rok odkąd jest u nas i wszystko jest w porządku a oczy ma jak szmaragdy, wygląda jakby ktoś wymalował ją w antyczne wzory :) w dniu imienin "Piotra i Pawła" dołączył do nas rudzielec imieniem Harry-ogarnął babskie towarzystwo- w paradował do domu z wysoko uniesionym ogonem i powiedział " od dziś Ja tu żądze" :)
Większego urwisa nie widziałam, ale jego bursztynowe oczy patrzące tak ufnie.... i jak go tu ukarać za podarte firanki, zwalone doniczki, powyciągane skarpetki.
Ale mój tz zapowiedział, że to ostatnie zwierze bowiem niedawno przypałętał się do nas pies, którego nazwaliśmy Cywil i nie mieliśmy serca więc został z nami...ale to już ostatnia przybłęda :) wyżywić całą tę bandę ..heh :)
Uwielbiam ich różne charaktery i temperamenty- Misiuta to mała księżniczka, delikatna i taktowna, Glut to grubiańska, głupiutka kotka, która doskonale wie, że jest śliczna i wiele w związku z tym można jej wybaczyć, Tina to antyczna boginka zaklęta w kota a kiedy patrzy sie jej w oczy to ma się wrażenie, że patrzy sie w ludzkie a Harry to przedwojenny cinkciarz :) Psy w tym całym towarzystwie to spokojne i stonowane zwierzęta :)

Nit

 
Posty: 65
Od: Śro sie 24, 2011 19:19

Post » Nie wrz 25, 2011 13:35 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Zawsze byłam typową psiarą, chociaż po rozwodzie rodziców marzyłyśmy z matką o kocie. Jedynym warunkiem było, żeby był cały czarny (mama jest strasznie przesądna i uważała, że tylko taki do niej pasuje), ale przygarnęłyśmy uratowaną od śmierci suczkę - kundelka, znalezionego w szopie na wsi niedaleko mojego miasta. W ogóle nie wyrosła, a z powodu wielu bezdomnych i bardzo agresywnych dzikich kotów na osiedlu suczka jest negatywnie nastawiona do wszystkiego co miauczy, a że w dodatku jest sporo od nich mniejsza - nie było szansy na przygarnięcie kota.

Kiedy zaczęłam szkołę w Warszawie (do tej pory mieszkałam w Wałczu, 100km od Szczecina), mieszkałam na stancji z dwoma dorosłymi kotami - Minerwą i Luną. Obie słodkie, pół-domowe kocice, biegały po ogrodzie i dużo polowały, zaakceptowały mnie i traktowały jako swoją jedyną miłość, gdyż właściciele domu kiepsko się nimi opiekowali (zamiast żwirku - gazety w kuwecie; jedzenie miały sobie same upolować itd). Niestety musiałam przeprowadzić się bliżej szkoły, do stancji ze współlokatorkami, gdzie zwierząt mieć nie mogłam. Szkoda kotek... Ale nic to.

Piątego września matka mojego chłopaka (Tomka) na torach pod Warszawą znalazła śliczne, czarne kocię, o niesprecyzowanym wieku. Jako że następnego dnia Tomek miał mieć urodziny, dostał wymarzony prezent - kota Behemotha. Mieszkał wtedy z ojcem w Warszawie, gdzie zwierząt nie miał, dlatego Mothek został zawieziony tam i odwiedzany przeze mnie niemal codziennie. Gdy tydzień później Tomek wyjechał na praktyki zawodowe, kot na parę dni trafił do mnie, przez co zaprzyjaźniliśmy się jeszcze bardziej...
Pech chciał, że w wyniku kłótni z ojcem chłopak mój musiał wrócić pod Warszawę, do domu matki, gdzie mieszka pies, królik, kilka gryzoni i dorosła kocica, która jest niesamowicie agresywna wobec innych kotów. Nie miał jak zabrać malucha, więc za zgodą właściciela Behemoth trafił do mnie tymczasowo, bo skoro mieszkam sama kot nikomu przeszkadzać nie będzie.
Zdecydowaliśmy, że kota nie oddamy. W najgorszym wypadku będziemy szukać domu tymczasowego na czas znalezienia stancji, gdzie pozwolą mi trzymać kota. Możliwe, że jeśli obecny właściciel się zgodzi, Tomek zamieszka ze mną i z Behemothem pod jednym dachem. To chyba byłoby najlepsze dla jego (i naszej) psychiki. ;)
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz

Post » Nie wrz 25, 2011 13:48 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witajcie na forum :lol:
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Pt paź 14, 2011 23:28 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Decyzje o kocie podjęliśmy ok rok temu. Znalazłam ogłoszenie w gazecie o oddaniu działkowych kociaków, zadzwoniłam i umówiłam się na drugi dzień. Odebrać miałam go w biurze u pani która złapała kotki. Wchodzę a tam mała biedka leży na biurku rozłożona w stosie papierzysk. Zapakowałam i zabrałam do nowego domku. Okazało się że ma koci katar,wizyta u veta ,zastrzyki,zakraplanie oczu. Kotkę wyleczyliśmy. Po paru tygodniach nawrót choroby, oczy znowu ropiały bordową wydzieliną ,vet stwierdził że już zawsze tak będzie. Umówiliśmy się że po zaleczeniu oczek, będzie sterylizacja. Niestety w maju tego roku Kicia wyszła przez okno jak zwykle posiedzieć na daszku (nigdy się nie oddalała bała się samochodów i ludzi) i nie wróciła. Zrobiliśmy ogłoszenia, chodziliśmy i pytaliśmy ludzi. Niestety Kicia przepadła. :cry: Postanowiłam nigdy nie mieć kota, bo to był ten jedyny i ukochany. Los chciał inaczej. Pojechaliśmy z wizytą do rodziny na wieś. Przybiegła do mnie siostrzenica z małym kotkiem na rękach i powiedziała : Ciociu weźmiesz go do siebie, bo u Ciebie będzie miał lepiej? Okazało się że kot był od koleżanki i gdyby go nie wzięła nie wiadomo co by z nim było. TŻ nie chciał się zgodzić ale widząc moją minę uległ. Kot okazał się być kicią i nazywa się Tusia,miała objawy grypowe teraz mamy kurację (tabletki i kropelki) ale już czujemy się dużo lepiej. Tusia nie jest sama w domu są jeszcze świnki morskie. Z zainteresowaniem patrzy co to za stworzenia oblegają "jej " kolanka Teraz leży mi na kolanach a ja dziękuję za ten dar Bogu.
Ale się rozpisałam. Pozdrawiam serdecznie.

dziubi1987

 
Posty: 5
Od: Śro paź 12, 2011 21:12

Post » Sob paź 15, 2011 16:25 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

super ze kicia u Ciebie sie znalazla :)
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Sob lis 19, 2011 19:33 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Dwa koty, dwie całkiem różne historie :wink:

Lucyfer
Po śmierci naszego rudaska Tigera długo się z mamą zbierałyśmy na to, żeby wprowadzić do domu kolejnego kota, a jako że wtedy mieszkałyśmy jeszcze z moim ojcem, który był przeciwnikiem kotów - dosyć długo mieszkanie pozostawało niezakocone. Pamiętam jak dziś dzień, kiedy moja koleżanka z klasy powiedziała mi, że jej kotka się okociła, ale tylko jedno kocię przeżyło poród - jak łatwo się domyśleć, był to mój mały fighter. 8) Koleżanka była dość zdesperowana, bo jej ojciec też nie chciał w domu kolejnego kota i kazał jej jak tylko trochę podrośnie natychmiast go oddać. Po długim jęczeniu mój ojciec dał się namówić na kota w domu. Na dzień przed weekendem majowym dostałam telefon, że muszę po niego przyjechać już teraz, jeśli go chcę, bo inaczej jej tata się go pozbędzie :o -wsiedliśmy więc do samochodu, i odebraliśmy stamtąd czarną, puchatą kuleczkę, roboczo nazwaną Misiem. :wink: Jak się okazało, Misiowi do anioła brakowało duuuuużo, już w pierwszym dniu zaklinował się między kanapą i zbił dzbanek, potem przeżył jeszcze kilka całonocnych eskapad na klatkę schodową, gonitw po meblach i namiętnego gryzienia w łydki i tak został Lucyferem. :twisted: W międzyczasie ojciec odszedł, a kot został i tak Lucek stał się jedynym Panem i Władcą na włościach. Jego spokojny żywot jedynaka zakłóciło pewne wydarzenie, z przełomu zimy 2009/2010.

Ryśka
Rysia miała szczęście urodzić się w lato i to chyba jedyna dobra rzecz, jaka ją w życiu spotkała do czasu zamieszkania w domu - jej matka zostawiła miot, jedno z jej rodzeństwa umarło praktycznie w tydzień po tym, jak wyszło z kryjówki, a ona sama z jednym bratem lub siostrą skazani byli na dokarmianie przez panie ze stołówki ze szkoły obok, oraz przez moją mamę, która pracowała niedaleko. Była bardzo nieufna, więc o zabraniu do domu wtedy nie było nawet mowy. Ryśka rosła, mama parę razy broniła ją przed psami i ludzką głupotą i tak pięciomiesięczne kocię dobrnęło początku grudnia. Pamiętacie tamtą zimę? To było wtedy, jak ludzie wylewali wrzątek za okno i zamarzał na miejscu. Całe szczęście, że była tłuściutka i dość długowłosa, ale i tak uważam za cud, że półroczna kotka wytrzymała dwa dni na mrozie -30 stopni :o wtedy dopiero pozwoliła się złapać mojej mamie, która spakowała ją w transporter i zawiozła do domu. Pierwotnie miała być na tymczasie, przez pierwsze 3 dni nie wyszła spod stołu i mama chciała, żeby przynajmniej przeczekała zimę, ale coś w niej drgnęło i powoli zaczęła się oswajać. Została do dziś, chociaż trochę wylękniona, to nie mniej słodka, bardzo grzeczna i rozmowna :)

Epilog
Lucek do dziś nie może przeżyć, że nie jest już sam w domu i często się na nas obraża, ostentacyjnie odchodząc z miejsca spoczynku, ale na szczęście na krótko 8) za to może się bawić z innym kotem, co sprawiło, że szaleje razem z nią, nie nudzi się, nie gryzie w łydki, a w nocy śpi :1luvu: harmonia jest zachowana :)

(To, że oba są ciachnięte jest oczywiste, więc o tym nie wspomniałam :P )
Ostatnio edytowano Sob lis 19, 2011 19:36 przez granola, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek
Obrazek

granola

 
Posty: 2
Od: Sob lis 19, 2011 18:41

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 42 gości