Aniu i Krzysiu- czyżby zdjęła zimowe futro i się przeziębiła? Trzymam kciuki za zdrówko...
Woziłam dziś kotę z Grabówki - miałam jej sama zdjąć szwy, ale jakoś tak nieładnie to wyglądało. I fakt- przepuklina. Biedulka, jak zdjęlismy jej skarpetę to wyglądała jak szczurek (bez obrazy dla szczurków), trochę się ją wyczesało... I znów jutro trzeba będzie ją spakować.
Przeprowadziłam prawdziwą telekonferencję z jej przyszła panią- wiecie, czeka już 2 tygodnie. Ale powiedziała, żeby operować- nie chce mieć koty na sumieniu.
Rano dzwoniła pani, która ma gdzieś tam na działkach 4 kotki + 2 mioty
Umówiłam wstępnie sterylizację 2 kotek bez dzieci. Dwie pozostałe musza najpierw wyprowadzić kociaki.
Nie minęło 30 min a zadzwoniła pani ze sklepu ZOO na Malmeda, że kotka znalazła. (już nie chciałam się licytować ile ja - z wasza pomocą

kotków znajduję

, a tak wogóle skąd oni wszyscy maja mój telefon???
Ale na szczęście zadzwonili potem państwo chętni na małego buraska, który wczoraj się oddał więc kotek od pani ze sklepu pojechał do nowego domku.
I oddał się kotek Iwony (czym się jakoś nie pochwaliła

)
I syjamek znaleziony przy Auchan.
Wieczorem na "swoje śmieci" wróciła 1 kota z Gruntowej. Tomasz zapakował ją razem z klatką (nie chcieliśmy ryzykować przekładania jej do transportera) Druga, która użarła mi męża została jeszcze na kilka dni dzięki uprzejmości
Jani - wiecie, jak mnie coś pogryzie to jakoś to przeżyję, ale męża swojego lubię i nie chciałabym, żeby mi się wściekł
Przy okazji byłam w
nieszczęsnym mieszkaniu z 10 kotami.
Przybliżę jeśli ktoś przeoczył to w poprzedniej części, choć nawet nie bardzo potrafię to opisać.
Koty mieszkają same.Ich opiekunka w Warszawie. Codziennie przychodzi pani,żeby sprzątnąć i nakarmić (w każdym razie nakarmić

)
Siedzą w jednym niedużym pokoiku. Nie trzeba mieć wybujałej fantazji, żeby sobie uświadomić jak tam pachnie. I jak rozpaczliwie wygląda...
One błagają, żeby je ktoś przytulił. Rzucają się do nóg, jeden prawie wszedł Jani na głowę. Serce się kraje...
I niestety - w dużym stopni jest to na głowie Jani - chodzi tam codziennie otwierać i zamykać okno, żeby się nie podusiły w tym upale.
Dziś rozmawiałam z ich "właścicielką" - widać, ze kobieta je lubi, leczy. Odwiedza raz na miesiąc na kilka dni. Nie może ich zabrać do Warszawy - mieszka w wynajętym mieszkaniu, wcześniej mieszkała z kotami w domu, który został sprzedany i koty przyjechały tu, do mieszkania po jej mamie.
Co nie zmienia faktu, że to żadne rozwiązanie...
Koty zgodziło się przyjąć schronisko w Celestynowie. Ale kobieta uważa, że pośród 300 kotów się cyt "czymś zarażą"- ale nie wydaje mi się, by żyjąc tak same nie były żródłem jakiejś zarazy...
Macie jakieś pomysły??
Dodam, że koty mają po 10-14 lat. Trzy najmłodsze mają ok 3 lat, ale jeden dzikawy. Jest tam też wielki piękny kocur podobny do Wielkokota...