» Sob lip 28, 2007 23:31
Gutku, i Wszyscy, którzy zadają to samo pytanie. To może ja to wyjaśnię, tu, raz a dokładnie, chociaż strasznie mi i smutno i źle i przykro.
Gdyby Muśka mogła u nas zostać- nie pojechałaby w ogóle do Fredzioliny.
Nasze przyziemie to coś w rodzaju lepszych piwnic- wilgotne i z grzybem.
Aczkolwiek to jeszcze nie przeszkoda. Jest połączenie wewnętrzne dołu z górą, tym dołem, nie tak dawno weszli do nas na górę bandyci, bo inaczej nazwać nie można, użyli gazów usypiających i wyłączyli nas na dobrych parę godzin ze świadomości plądrując górę. Od tego momentu cały dół, właśnie przyziemie, jest podłączone do firmy ochroniarskiej, mamy tam czujniki, które załączone w nocy pozwalają spać spokojnie. Tam nie może być nawet ruchu myszy, a co dopiero kota. Są okna. Kilka. Moje wychodzące kotki, cały dzień biegające dookoła domu, z pewnością by Muśkę widziały, a ja mam kotki dosyć obronne, żadne inne koty poza Mićkiem nie są tolerowane na posesji, nie wspominając o domu. W dzień byłoby wycie dookoła domu, w nocy (zakładając wyłączenie instalacji) przy schodach zejściowych na dół.
Dalej: u nas jest tak, że od wiosny do jesieni drzwi tarasowe są otwarte i koty swobodnie wchodzą i wychodzą. To ich bariera bezpieczeństwa i tego nie zmienimy. Z dołu (przyziemia) zabiera się rower, kosiarkę, itd. Otwiera drzwi. Z gory schodzi sie po coś na dół. Wystarczy chwila nieuwagi i Muśki nie ma. Dalej- stacja Jet jest bardzo niedaleko, po drugiej stronie wielkiej przelotowej ulicy wyjazdowej na Warszawę. U nas słychać szum tej ulicy.
Szum, który Muśka ma zakodowany na milion procent. Chcąc wrócić na swoje włości będzie chciała przebiec przez tę ulicę na drugą stronę. Jest bez szans.
Trzy wychodzące koty, które mamy pod opieką, to już absolutne maksimum. Pilnowanie ich, nieustanne wołanie, liczenie, sprawdzanie czy są i gdzie-to finał mojej wytrzymałości psychicznej i fizycznej.
My z Jurkiem nie należymy ani do młodszego, ani do średniego pokolenia forum. Musicie to zrozumieć. Nasz czas liczy się już inaczej. Żaden z nas tymczas, mamy dużo pracy, mało snu, ja nie nadaję się zupełnie do opieki w wypadku kota chorego, sterylek itd, histeryczką jestem roztelepaną, przeżywam każde kichnięcie jak koniec świata.
I jest mi z całym problemem Muśki strasznie, strasznie źle.
Ta noc z piorunami, ten odruch ratowania, zlany deszczem Jurek z kartonem i Muśką z dziećmi, i te cztery, pięć dni z Muśką i maluchami na dole...I odchodzący Tygrynio, którego usiłowałam karmić nastawiając budzik co trzy godziny w nocy....A potem wszystko, co działo się u Fredzioliny, dzielnej, kochanej Fredzioliny, która od razu, zanim jeszcze przywieźliśmy Muśkę ze stacji bez zastanowienia powiedziała- zabieraj, odchowamy, przywieź do Lubina....
Ale któż mógł przewidzieć, że dalej będzie trudno...
Tak sobie teraz myślę, że może przewidywać trzeba. Może zanim zabierze się kota, któremu chcemy pomóc, trzeba przewidzieć mnóstwo sytuacji, aczkolwiek z pewnością nie da się wszystkich...Ale kto z nas przewiduje, gdy widzi nieszczęście?
Nie wiem, Kochani, nie wiem, ja tylko mam wielką nadzieję, że historia Muśki zakończy się szczęśliwie.
