Od 24 godzin nie ma już mojej kochanej, pluszowej maskotki.

. Tydzień temu po powrocie z pracy zastałam dom zalany moczem wymieszanym z krwią. Wizyta u weta, antybiotyk, leki przeciwkrwotoczne. na początku było to tylko krwotoczne zapalenie pęcherza; pełna diagnostyka wykonana w piatek i sobotę nie wykazała nic innego. W sobotę jeszcze jadł, choc już chyba z kupą był problem. W poniedziaełek na usg nerki wyglądały juz lepiej, krwiomocz powoli ustępował, myślałam,że idzie ku lepszemu ( w piątek stwierdzono wodonercze), ale kot nie jadł.. We wtorek założono wenflon, zaczęłam nawadnianie. Puchaś słabł. Jak w środę znalazłam wymiociny z sobotnimi chruplami, zdecydowałam, że kota trzeba otworzyć, podejrzewałam zatkane jelita, byc może ciało obce.
Płyn zapalny w otrzewnej, zapalenie otrzewnej, pękniete jelito przy odźwierniku ( z powodu stanu zapalnego), przepełniony woreczek żółciowy, autoliza trzustki, niedokrwione, blade narządy wewnętrzne-typowe objawy sepsy. Podobno najlepszy antybiotyk świata by nie pomógł
Nie wiadomo, dlaczego tak się stało, wszystko trwało równo tydzień. Puchaś miał półtora roku
Przez mój dom przewinęło się przez ostatnie 5 lat około 100 kotów. W tym dwa niepełnosprawne. Po wczorajszym doświadczeniu już wiem, że z tymi kotami nawiązuje się jakąś szczególną, niezwykłą więź. Puchaś miał niezwykłe oczy;duże skupione, w ciepłym, żółtym odcieniu. Zawsze zachowywał kontakt wzrokowy-patrzył na mnie uważnie, w skupieniu.Chodził za mną jak pies, mimo sprawnych tylko dwóch łapek wspinał się na fotel, żeby go wziąc na kolana.
Trzeba było zawsze pamiętać, by go wysikać i pomóc zrobić kupę-niezależnie od tego, czy zaspałam, czy się gdzieś bardzo spieszyłam. Wieczorem trzeba go było zanieść do góry, do sypialni-w przeciwnym razie siedział nieszczęśliwy przy schodach.Przez pewien czas trzeba go było również znosić, aż pewnego dnia stwierdził, że chodził to on będzie sam.Jak się go nieumiejętnie podniosło, pomagał sobie pazurami, zostawiając szramy na moich ramionach, plecach, szyi-pewnie bał się, że spadnie.....Nie mogłam nigdzie wyjechać na dłużej niż 12 godzin, albo musiałam zabierać Pusia z sobą. Nie mogłam nagle zmienić planów i nie wrócić na noc.. Czasem miał małę "wypadki"- musiałam wtedy sprzatać podłogę z dokładnie rozsmarowanej kupy.
Mimo kalectwa, to najpogodniejszy i najbardziej cierpliwy kot, jakiego znałam. Uprawiał zapasy ze zdrowymi kotami i czasem wygrywał, kradł ulubiona pileczkę sprawnym kotom, cierpliwie znosił masaże, elektrostymulację i pływanie w wannie- gdy jeszcze miałam nadzieję, że zacznie chodzić. W zasadzie wszystko znosił cierpliwie. Bardzo za nim tęsknię.