Dotarła do nas. Ta wredna i wyniszczająca choroba na dwa P.
Najpierw, zanim cokolwiek napiszę, bardzo chcę podziękować:
- AnielceG, Atce, iwonie66, redaf i serotonince za odzew w sprawie dawców i immunostymulatorów. Miejmy nadzieję, że nie będziemy potrzebować pomocy Waszej i Waszych futer;
- Janie, że odebrała telefon o nieludzkiej porze i miała siłę i ochotę cierpliwie tłumaczyć mi zawiłości leczenia pp;
- Nordstjernie - za bycie cały czas. Bez niej nie miałabym siły niczego zrobić.
A teraz do rzeczy. Gdybym pisała od rzeczy - proszę poprawiać. Fachowo mogę dyskutować o francuskim, grze na fortepianie, konfiguracji pewnego oprogramowania komputerowego i robieniu na drutach.
Imbir wziął i zachorował. We czwartek leciał przez ręce, szmatka przy nim to był okaz życia. Zrobiliśmy morfologię - leukocyty 1.2

Dodatkowo w paszczy miał katastrofę, w płucach - także. Póki nie było wyników morfologii, wszystko wyglądało na ciężkie zatrucie chemikaliami - wnętrze paszczy było jak poparzone. Dostał kroplówki, antybiotyk, steryd. Krew przy pobieraniu miała cechy hemolizy. Po powrocie do domu - z kotem brak kontaktu. Wymiotów i biegunki jako takiej - brak. Ostatni qpal - czwartek rano.
Telefon od weta - wyniki wskazują na pp. Jednak. Kot kwalifikuje się do natychmiastowego podania surowicy, rano może już być za późno. Chwyciłam za telefon i zaczęłam dzwonić do całodobowych lecznic. Nie wydzwoniłam wszystkich, ale w tych, z którymi się kontaktowałam - brak dostępnej wirówki. (godz. 22.00) Na Kosiarzy mieli caninserin i zgodzili się go podać. W domu trwała walka myśli - czy ryzykować podanie psiej surowicy? A może czekać do rana? Decyzja - jedziemy na Kosiarzy.
Pojechaliśmy około północy. Kot już był zażółcony, w paszczy jeszcze większe nadżerki, z nosa leci, w płucach rzęzi. Dostał surowicę, ringera, ornipural. Dostaliśmy jeszcze ringera do domu, żeby rano podać. Wróciliśmy o 2.00. Z kotem dalej tragicznie, pod siebie wysikał całą kroplówkę.
Piątek - rozterki, miotanie się. Imbir coraz ciężej oddycha, pyszczek ma na wpół otwarty. Kroplówka podana, jedziemy na Białobrzeską. Tam, na widok kota i wyników krwi, załamanie dr Uznańskiej. Dla potwierdzenia zrobiliśmy test z kału - pozytywny. Zamówiono krew z banku, ponieważ przy tak dużym kocie i tak niskiej liczbie leukocytów jedyną rozsądną decyzją było przetoczenie jednostki pełnej krwi. Zanim krew dojechała, Imbir dostał duphylate i mnóstwo inncyh rzeczy, w tym antybiotyk. Po podaniu połowy jednostki - 25 ml - pojechaliśmy do domu. Wcześniej widok w gabinecie był dość pocieszny - spaliśmy wszyscy - Imbir, ja i mój mąż. W gabinecie Imbir zdobył się na powstanie, zrobienie cudownej, typowej dla pp, kupy, próby zakopania jej oraz osikania całego stołu przepięknym strumieniem moczu. Na do widzenia, przy opatulaniu wenflonu, pozwolił sobie wyrazić dość zdecydowaną dezaprobatę. W domu, przy próbie nakarmienia go convem, pierwsze wymioty. Na razie - ostatnie. Po przetoczeniu Imbir zaczął kontaktować, reagować na imię.
Sobota rano - całkiem nieźle. Pojechaliśmy na Białobrzeską na drugą część przetaczania. Tym razem wszystko spływało strasznie wolno. 25 ml krwi leciało około dwóch godzin. W trakcie podawania krwi Imbir zaczął się niepokoić, majaczył, odpychał od siebie coś niewidzialnego, chciał uciekać. Oddech niebezpiecznie przyspieszył, stał się bardzo głośny. Podano steryd, po którym wszystko się uspokoiło, Imbir się położył i doczekał do końca przetaczania. Na koniec dostał antybiotyk, ornipural i duphylate we wlewie podskórnym. W domu się zesiusiał, ale nie pod siebie, po czym zrobił odrobinę kupy. Podanych doustnie leków nie zwymiotował.
Jutro morfologia i ustalanie planu gry na dni następne.
Koniec nadawania.