» Wto mar 20, 2007 21:07
Jadziu... Ja tak mysle i mysle sobie o Filu i Tobie...Waszej milosci i Waszej dotychczasowej walce...Tak dzielnej choc przeciez nierownej...
I...tak sobie pomyslalam ze chyba rozumiem, nawet "czuje" jak musi byc Wam teraz trudno, jaki metlik macie w glowie, jak trudno podjac jakakolwiek decyzje. Pisalam kiedys o tym co przezywamy my z Luneczkiem. Z jednej strony ukochany Przyjaciel jest ciezko chory, nie czuje sie za dobrze i jest w kiepskim stanie ogolnym, z drugiej jednak- takie "faliste" to zycie, gorki, dolki, dolyyyy i znow poprawa, jakas iskierka. Taka totalna hustawka emocjonalna, wyjatkowo trudna gdy jest w miare "stabilnie" a dramatyczna gdy przychodzi kryzys. Bo...bo tych kryzysow juz bylo wiele, bo tyle razy myslalao sie juz ze to koniec, zegnajac sie z ukochanym Skarbem, tyle przeplakalo i przegadalo, przemyslalo, probujac podjac jakas decyzje, zrobic cos z tlukacym sie pytaniem "czy to juz".
Z kazdym nastepnym pod pewnymi wzgledami jest wiec duzo trudniej bo traci sie jakis punkt odniesienia, bo trudno przewidziec scenariusz, bo nie wiadomo czy tym razem sie poprawi czy juz nie. Bo choc jest strasznie- to gdzies z tylu glowy jest taka mysl "ale to juz przeciez bylo...".
To takie moje refleksj, nie wiem czy na miejscu i pomocne, ale pomyslalam ze podziele sie nimi.
Nie wiem tak naprawde jak sobie w tych "ekstremalnych" sytuacjach radzic, my rzadko piszemy na forum, ale prowadzimy notatki, staramy sie oceniac bol i funkcjonowanie Lunka na jakis skalach, generalnie jakis punkt odniesienia sobie stworzyc.
Wam rowniez tego zycze...Trzymajcie sie.