» Pon cze 30, 2025 15:20
Re: Prośba o udostępnienie linka ze zrzutką na koty dziko ży
Dziękuję Pani Jolu za wpłatę, ale Pani już wpłacała sporo. Muszę poszukać innych darczyńców.
Ja wyszłam ze szpitala w środę i byłam tam równy tydzień.
Trudno jest mi na razie jednoznacznie napisać od czego mi się tak zrobiło, bo nie jestem lekarzem i dopiero będę mieć jutro konsultację z kardiologiem.
Ja jestem po chirurgicznym usunięciu tarczycy w całości i biorę od wielu lat eutyrox. Pod koniec ubiegłego roku miałam złe wyniki TSH sugerujące niedoczynność. Z tego powodu lekarka POZ zmieniła mi dawkowanie eutyroxu i dawała w tym czasie 2 krotnie na badanie TSH. Początkiem maja miałam robione to badanie i wyszło nisko ale w granicach normy. W szpitalu stwierdzono u mnie 0,025 TSH czyli strasznie nisko.
Poza tym lekarz Kardiolog właśnie pod koniec zeszłego roku badał mnie min.na nadciśnienie, niewydolność serca i niewydolność żył. Zgłosiłam się do niego wtedy z objawami wieczornych obrzęków nóg, przepełniania się pęcherza moczowego. Mówiłam mu o złym TSH na które skierował mnie lekarz POZ jak dowiedział się o tych obrzękach.
W badaniu Holter kardiolog stwierdził że jest nadciśnienie tętnicze, oraz w USG żył nóg cechy rulonizacji krwinek i spowolnionego przepływu krwi. Włączył mi taki lek ApoAmlo na nadciśnienie. Lek ten w dawce 5mg powodował u mnie obrzęki kostek i nóg i mówiłam mu o tym. Kardiolog zwiększył mi dawkę do 10mg i niedługo po tym jak zaczęłam tyle zażywać nogi zrobiły mi się jak parówki, miałam obrzęk łącznie ze stopami i miałam problem z chodzeniem.
Zgłosiłam to lekarzowi który przychodzi do mnie do domu w ramach "rzekomej opieki" nad pacjentem wentylowanym mechanicznie w domu. On powiedział że można zmienić leki na nadciśnienie i dać diuretyki, ale sam nic w tej kwestii nie zrobił tylko powiedział żebym sobie poszła do kardiologa. Niestety okazało się że Kardiolog ma urlop i jedyne co mi się udało to umówić się na teleporadę na następny tydzień. Teleporadę ponieważ między czasie lekarz pulmonolog zalecił mi stosowanie domowej tlenoterapii min 16 godzin a najlepiej całą dobę.
Niestety zaczęłam mieć jeszcze dodatkowe objawy tj. przez dwie noce poprzedzające hospitalizację nie mogłam spać bo miałam problemy z oddychaniem.
Poza tym w tym okresie miałam znaczną desaturację podczas zwykłego chodzenia i to dosłownie po pokoju tj. nawet 75. W spoczynku miałam ok 90 czy 89, a normalnie miewałam 97, 98 a nawet i 100%.
Lekarz od wentylacji mechanicznej był zaniepokojony, ale zachowywał się tak jakby nic pilnego się nie działo, a ja czułam że coś jest na prawdę źle.
Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do lekarza pulmonologa z przychodni lekarskiej. Powiedział żebym się pakowała, żebym zadzwoniła do Oddziałowej ze Szpitala w którym pracuje i zapytała czy są wolne miejsca, jak nie to żebym się wybrała na SOR.
Lekarz od wentylacji mechanicznej pomimo że dzwoniłam do niego za dnia we wtorek, stwierdził że może przyjechać w południe w piątek. Powiedział że jakby coś się działo to mógłby wcześniej.
Gdybym tak czekała i była dalej odsyłana to pewnie bym już nie żyła.
Rozpoznano mi Niewydolność rozkurczową serca, przewlekłą.
Trochę jestem zdziwiona bo miałam pod koniec roku ECHO serca i nawet takie badanie z krwi BNP i nic nie wyszło.
Lekarz mi powiedział przy wypisie że to naciąganie wody może się powtarzać.
W Szpitalu na oddziale pulmonologicznym dali mi diuretyki i podali inny lek na nadciśnienie oraz inne jeszcze leki. Nie odmówili pomocy pomimo że byli pulmonologami.
Całe to zdarzenie spowodowało że jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu że te wizyty personelu medycznego w domu pacjenta wentylowanego mechanicznie, to tylko taki chwyt marketingowy żeby uzasadnić wysokie koszty leczenia wentylacją w domu.
Pulmonolog który mnie leczy mówił mi że te wizyty domowe są po to że jak lekarz widzi że coś się dzieje złego to ma mnie skierować do szpitala.
W tym przypadku, wielokrotnie byłam pozostawiana na pastwę losu, tak pod koniec roku ubiegłego jak i teraz.
Mam nadzieję że mimo wszystko uda mi się z tym żyć, choć jak czytam w Internecie to pisze że 5 lat od diagnozy przeżywa tylko połowa ludzi, ponad 10 lat tylko 35%.
Mam nadzieję że mnie się uda.