No... Ale w lecznicy, mimo tego, że jest brany na ręce i noszony i głaskany i mruczy, to jednak przebywa w kontenerku prawie całą dobę. Sika pod siebie, bo nie ma miejsca na kuwetę przecież...
Wygląda dobrze i nawet je, bo jest cały czas płukany kroplówkami. Co trzy dni zmieniają mu wenflon, łapki ma pokłute.
Gdyby był ktoś, kto jest go w stanie wziąć do domu i dwa razy dziennie wozić na kroplówki to może miałoby to sens...
Ja nie mogę mu tego zapewnić.
W każdej chwili może mu się pogorszyć.
I mówiąc już zupełnie bez emocji - każdy dzień w lecznicy to 38 zł.
Nie mam z czego zrobić bazarków. Nie mam z czego spłacić tego, co już jest za leczenie (ponad 450 zł samego Szarusia).
Bez sensu... To jakiś horror. Płaczę już kolejny dzień. Dzisiaj się do słuchawki lekarce poryczałam

. Wstyd mi było jak nie wiem, bo one przecież same mają ciężko. Przecież też się do tych kotów przywiązują...
Muszę jakąś decyzję podjąć.