Wczoraj wieczorem pojechałam jeszcze do Laury. Leżała cały czas na fotelu i posypiała. Jednak całkiem ładnie jadła l/d. Niestety zauważyłam, że ma bardzo spuchniętą łapkę i musiałam zdjąć jej wenflon...
Dziś pojechałam po nią przed południem, żeby zabrać do lecznicy na następną kroplówkę. Laurka szybko się uczy i niestety zwiała pod regał - przeczuwając, co się święci... Ale jakoś dojechałyśmy.
Niestety - Laurka ma żyłki fatalne i przy próbie założenia wenflonu - wszystkie pękały...

Nie udało się. Dziś kroplówka musi być podskórna... Jutro pewnie też...
Laurka dzisiaj biedna była... Strasznie ją wymęczyło to kłucie... Na początku nawet przyjmowała to w miarę spokojnie, pod koniec jednak miała już wyraźnie dość...
Zaraz jadę po kicię. Mam nadzieję, że będzie dobrze.