Myślę sobie, że w tym wszystkim jest mi może nieco lżej niż byłoby w innych okolicznościach. Miałam czas, dużo czasu, by się na to jakoś przygotować. Nesca żyła z PNN ponad dwa lata, a ostatni kryzys ciągnął się od listopada. Z kolei ostatni miesiąc to zjazd po równi pochyłej i ona w gorszych momentach już właściwie nie była jakoś szczególnie obecna. Stopniowo wykruszały się jej zwyczaje, np, odkąd zaczęła słabnąć i chudnąć, już nie wskakiwała na wannę, gdy się kąpałam etc. Więc nastąpiło takie sukcesywne wygaszanie jej obecności w moim życiu, dzięki czemu teraz, gdy siedzę i piszę na komputerze, nie mam poczucia dojmującej i nagłej nieobecności. Jest właściwie tak jak bywało przez ostatni tydzień, ostatnie dni i godziny. To nie zmniejsza bólu, gdy sobie uświadomię, że NAPRAWDĘ jej nie ma, ale pozwala funkcjonować inaczej niż gdyby jej zabrakło w wyniku jakiegoś gwałtownego wydarzenia i gdyby zabrała ze sobą wszystko w jednej chwili...
No i opłakiwałam ją jeszcze za jej życia.

---
Nie mogę sobie wybaczyć tego półtora roku zmarnowanego na beznadziejną relację z idiotą, gdy nie było mnie często nocami w domu. Nie było mnie, gdy mogłam z nią spać, tulić się do niej, jeszcze zdrowej, słuchać jej mruczenia, trzymać jej łapki w swoich dłoniach. A ona, w te noce, gdy sypiałam w domu, tak po prostu wybaczała mi tę moją nieobecność. W tak oczywisty, bezdyskusyjny sposób. Nie było żadnych wymówek, żadnych fochów. Cieszyła się, że jestem. Korzystała, że śpię w domu i przychodziła tulić mi się do szyi. Gdy akurat głęboko spałam, budziła mnie, podbijając mi brodę swoją główką. I musiałam się obudzić, wyciągnąć lewe ramię, żeby ona mogła się na nim ułożyć i zanurzyć łepeczek w moich włosach. A ja ją wtedy całowałam w poduszeczki tylnych łapek i tak zasypiałyśmy razem. Przepraszam, najukochańsza, że byłam tak zaabsorbowana sobą i tym debilem, zamiast chłonąć każdą chwilę Twojej obecności i Twojej bezwarunkowej miłości.

Straciłyśmy tyle czasu...
---
Ta opowieść o Tęczowym Moście zawsze mnie tak wzruszała. Że zwierzaki się bawią, biegają, cieszą życiem, ale wciąż tęsknią za Tym Swoim Jedynym Człowiekiem. I że gdy ten człowiek wreszcie do nich idzie, one nagle zastygają w zabawie, patrzą, ogonek im drży, a potem rozpoznają swojego człowieka i biegną do niego, tak szczęśliwe. Za każdym razem ryczałam. Wciąż ryczę. Chcę Cię kiedyś spotkać, moja ukochana! Tak ciężko mi żyć bez tej wiary.
Czy dotarłaś bezpiecznie, kochana,
po drabinie z bielutkich obłoków
do tęczowej, świetlistej bramy?
Uchylona, choć nie słychać twych kroków.
Wsuń łapeczkę w szparę – w tę niebieską,
teraz główkę; widzisz most? – piękny pewnie!
Nie bój się, podążaj jak ścieżką,
drugi brzeg to twój dom, choć beze mnie.
No a ja, chociaż serce mi pęka,
myślę tutaj o tobie z uśmiechem,
przecież wiem, kto na ciebie tam czeka.
Znam ich, wiedzą że idziesz. Już lepiej?
Bądź szczęśliwa w tęczowej krainie,
ja swą miłość ci czasem podeślę,
– zbieraj ją, gdy do ciebie dopłynie.
Ale czasem odwiedź, choć we śnie.
Czy można prosić o pory odwiedzić w Tęczowej Krainie? Choćby i raz na miesiąc. Niech będzie nawet choć raz na rok...