Masakrę psychiczną przeżyłam dzisiaj w nocy - Xena zjadła (korzystając z tego, że zgasiłam światło i "śpię") coś foliowego. Myślałam, ze umrę, że zatłukę, że zamorduję wałkiem do ściągania kłaków z ubrań, wypatroszę i w końcu wyjmę ten cholerny, sterczący jeszcze z pyszczka element foliowy nadprogramowy. Nic z tego. Xiężna postanowiła udowodnić mi, jak bardzo mnie nie znosi i chce mnie stłuc. straty w ludziach niewielkie, ale dusza boli

.
Zakończenie historii: o 9.00 GMT +1 wyniosłam Xenę na przymusowy spacerek w transporterku. Zawsze żyga

Folijka wyszła w całości
Morał: Nie zapomnijcie kupić dobrego odkurzacza, który będzie sprawiał, że z pieśnią na ustach codziennie będziecie usuwać potencjalne pyłki z podłogi, jednoczeście anulując wszelkie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia waszych kotów i/lub psów. Żekłam.
No i wstyd mi... i jeszcze biedna Xena

Niniejszym skasowałam swój ciężko wypracowany przez parę dni nierobienia zastrzyków dorobek kociego zaufania

.