Dyżur dzisiaj jakiś męczący.
Na początek zapomniałam żeby nie lać wody do zlewu i dopiero jak usłyszałam że coś mi koty pod nogami dziwnie się gromadzą i chlupią, przypomniałam sobie że zlew jest nieczynny. Oczywiście zalałam pół kociarni, a koty w najlepsze się w tym taplały
Niestety bez dostępu do zlewu to żadne sprzątanie, więc wydaje mi się, że po dyżurze nadal jest brudno

Latałam co chwilę z wiadrem i wylewałam wodę na dwór. Teraz mam pewność, że nie możemy zmienić lokalu jeżeli we wszystkich pomieszczeniach nie będzie wody.
Wiesiu zadeklarował, że postara się to jeszcze dzisiaj naprawić.
Teraz to już na cito musimy wymienić szafki, bo te naciągnęły wodą i się rozpadają. Fruciu masz może wymiar tych szafek od koleżanki?
Lewi drze japke bez odpoczynku, zagłuszałam go radiem bo normalnie można zwariować. Oczy miał zalane na zielono.
Romek ma kupę całkowicie wodnistą.
Znowu mamy tego wirusa co w zeszłym roku,
Figa i Stasiu po jednym oku - mięsko i strasznie zaropiałe

Wymyłam i zakropiłam, ale jest jedna gentamycyna i tak trzeba ją przenosić między pomieszczeniami. Zresztą to chyba jest za słabe. Kociaki muszą jechać do weta. Stasiu biedak już i tak ma te oczka trwale uszkodzone, oby nie stracił wzroku
Uważam, że dzikuny należałoby wypuścić. Może jeden, ten najmniejszy z wielkimi oczami jakoś dałby radę się oswoić, ale reszty to ja nie widzę. Przyznam szczerze, że nawet nie dam rady więcej próbować, bo to już spore kociaki i zaczynam się ich bać, syczą, prychają. Może ktoś uzna, ze jestem bezduszna, ale myślę, że te kotki w takim stanie nie mają szans na adopcję.