Następnego dnia po tamtym wpisie przylazł, zeżarł co było i poszedł w długą. Na noc nie wrócił. Ani na następną. Znowu zaczęłam się obawiać co z nim - jedzenie znikało, ale wiem o jeszcze jednym ślicznym kotku który odkrył darmową jadłodajnię na moim balkonie - więc znów panika i schiza. Do dzisiaj. Przyszła do mnie koleżanka i mówi, że widziała rudego, prześlicznego kocura jak za motylkiem ganiał. I że lekko prążkowany, że jaśniejszy koniec ogonka - no już wiedziałam na 100% że Kyo się snuje w okolicy. Ale choć wczoraj były płacze i śpiewy nie było Ryżego Głupka na moim balkonie. To samo dziś nad ranem. Jak poszłam wywalić śmieci, wracałam specjalnie na około budynku, żeby się rozejrzeć. I co - i się wyjaśniło, że Kyo przygruchał sobie panienkę. Do pięt mu urodą nie dorasta ( bura, zmechacone futro, ranka na łebku ) ale ewidentnie "the love is in the air"

I jak mi ktoś powie, że się zachowuję jak typowa teściowa, to

No to wylazłam znowu i dałam towarzystwu pod krzaczek saszetkę - niech mają. Wracając niechcący nastraszyłam czarnego kociaka z białymi łapkami i gorsem - taki śliczny

Schował się szybko w ten żywopłot i tylko świecił zielonymi ślepkami sprawdzając czy mam złe zamiary
