Milka81 pisze:Wczoraj zadzwolnil chlopiec i powiedzial ze ja widzial w parku 2.5 km od naszego domu. Pojechalam tam z mama, nie znalazłyśmy, zostawiliśmy sporo ogłoszeń.
Potem zadzwonila karmicielka z działek i powiedziala ze jest nowa, podobna kotka. Wyslalam jej kilka zdjec ale okazalo soe ze to nie ona.
Dziś porozwieszam kolejne 17 ogłoszeń bo tyle mi. Wznowie ogłoszenie na facebooku.
I chyba powoli sie poddaje bo nie mam juz pojecia gdzie nawoływać. Czy ona sie oddaliła gdzie o te kilka km czy krąży tutaj( serce mi podpowiada, ze tutaj).
Szukać, szukać, szukać...
Niestety, miałam "przyjemność" szukać zaginionych swoich kotów. z nowych domów. Ludzie zgłosili ucieczkę choć w jednym wypadku, jeśli chodzi o Bezę, to była inna historia. Znalazły się choć czas poszukiwań był spory.
Znajomej dwa koty przegryzły zabezpieczenia w oknie. Uciekły. Zero widoków na znalezienie. Ogłoszenia, chodzenie. Oba koty były wolnożyjące. Jednego udało się capnąć na łapkę bo szybko namierzony został. Drugi znikł.
Jednego namierzyłam po 6 tygodniach. Wołany był co dzień przeze mnie bo wierzyłam, że słyszy i przyjdzie. Pokazał się na stołówce. W strasznym stanie. Wlazł w jakiś smar czy lepik. Telefon do Anki opiekunki. Sama go "zagadywałam" podtykając żarcie. Złapany w rękę.
Teraz niedawno sytuacja powtórzyła się. Czarne Serducho czmychnęło między nogami a drzwi od klatki były otwarte. Przewędrował z pół kilometra i trafił na jadalnię na kortach. Przypadkiem go zauważyłam po wielu, wielu dniach. Mignął mi tylko. Choć podejrzewałam, że coś się dzieje bo 'moje" dziki były niespokojne. Łapanie trwało kilka tygodni bo kot nie chciał wleźć do łapki a podbierak nie sprawdził się. ja karmiłam rano. Anka chodziła co dzień wieczorem , dawała jeść. Miała ze sobą transporter. Raz udało się go chwycić i jest już w domu. Systematyczne karmienie w jednym miejscu oba koty zatrzymało.
Napiszę co ja robiłam gdy szukałam 'swoich" tymczasów.
Ogłoszenia. Mnóstwo ogłoszeń. Każdy sklep, lecznica w okolicy, kościoły, zakłady pracy, skrzynki pocztowe, ścieżki rowerowe, szkoły i przychodnie, szpitale, przystanki, cmentarz i handlujący tam ludzie , bazary , garaże ... Ulotki w skrzynkach i rozłożone w sklepach czy wetowskich lecznicach. Wszystkie pizzerie, warsztaty, bary, restauracje, centra handlowe nawet bardzo odległe...były obwieszone. Ludzie przemieszczają się i czort wie gdzie kto przeczyta.
Rozesłałam do wszystkich całodobowych lecznic (nawet na drugim końcu miasta, w drugim mieście)oraz tych znanych specjalistycznych np, maile z plakatami prosząc by miano baczenie. Wywieszono jeśli mogą. Ktoś może na kota trafić przejazdem i podjedzie do lecznicy blisko swojego domu. Lub wyda do azylu w pobliżu zamieszkania. Też znam taki przypadek.
Był wątek na miau gdzie kot z Falenicy odnalazł się w Otwocku przy pizzeri. Pan zobaczył ogłoszenie a potem kota. Zadzwonił. Jego ludzie posłuchali rad i przyjechali, rozwiesili. Kota ktoś zgarnął z ulicy i przywiózł te kilka kilometrów. Kot, nie zabezpieczony czmychnął. Sam tutaj nie dotarł.
Wszystkie azyle, fundacje, organizacje otrzymały też maila. Nawet te odleglejsze.
Było tez pełno ogłoszeń w necie. Szczególnie na grupach lokalnych.
Zgłosiłam się do Wydziału Środowiska z prośbą o spis karmicieli. Miła pani nie zgodziła się podać namiarów ale wydrukowała ulotkę i przy rozdawaniu karmy każda osoba dostała. Wywiesiła też ogłoszenie papierowe w gablocie urzędu. Oraz umieściła na stronie.
Powiadomiłam Ekoptrol, SM i co można było o tym ,że taki kot poszukiwany jest. Do tego, za zgodą, wysłałam im "rysopis".
Dobrze chodząc pytać psiarzy i dzieci z rodzicami na spacerach. Lub na placu zabaw. Dobrze dać każdemu ulotkę. Oni dużo widzą. Szczególnie dzieci przejmują się.
Wszystkie dziury trzeba obszukać. Nawet mało prawdopodobne. Niech ludzie sprawdzą piwnice, komórki, garaże... Moja tymczaska weszła w ...komin wentylacyjny!
Trzeba ciągle chodzić i wołać. Wracać w te same miejsca bo kot, po prostu, może się nie odzywać. Dopiero któryś tam raz z kolei może dać znać. Chodziłam zawsze z transporterem i podbierakiem. Dlaczego? Bo kot zbyt wystraszony może nie chcieć współpracować. Nawet jak jest bardzo oswojony. Chodziłam z latarką nawet w dzień. Dlaczego? Bo w dziurach pełnych mroku tylko odblask oczu da znać ,że kot tam siedzi.
Sterty drewna, śmieci, mebli... Trzeba zaglądać i świecić.
Ludzie zrywają ogłoszenia dlatego trzeba do wieszać nowe ciągle.
W akcie desperacji napisałam też maile do zakładów pracy w okolicy będących. Czort wie co się trafi.
Nie poddawaj się. Wiem, że to straszne zniechęcenie ale wystarczy ten jeden telefon.
To może trwać wiele, wiele tygodni. Trzeba sobie zaplanować i rozłożyć czas.
Kciuki
