Rok i dwa miesiące temu umarł mój Szczuruś. Miał chore nerki. Kiedy odchodził, chciał jeść, ale miał tak owrzodzony pyszczek, że zamiast jeść, ślinił się z krwią. Stan Szczurusia pogorszył się kilka tygodni przed śmiercią, podjęłam próbę leczenia pyszczka, niestety, efektu nie było. Pomogłam Szczurkowi odejść.
Od momentu zdiagnozowania PNN Szczuruś dostawał leki i regularne kroplówki. Miesiącami, codziennie. Nienawidził tego, ale jakoś to szło, kroplówki podskórne znosił, bo było szybko.
Mam w domu też takie koty, których nie leczyłabym w ten sposób. Po prostu są koty, którym nie da się dawać miesiącami kroplówek, ba, nawet zastrzyków czy leków dopyszcznych. W takim przypadku świadomie bym tego nie robiła. Dla mnie liczy się komfort kota, a nie moje zadowolenie, że go leczę, że robię wszystko, że chodzę do najmądrzejszych wetów, albo że ja jestem od wetów mądrzejsza. Dla mnie ważniejsze jest dobre samopoczucie kota, tak długo, jak tylko to jest możliwe.
Alex405 - ściskam i myślami jestem z Tobą.