» Pt lis 26, 2010 10:16
Re: To nie tak...
Oluszko
tu jeszcze raz ja.
Tak sobie myślę, że Twó problem postawił wiele osób w trudnej trochę sytuacji.
Coś takiego jak rozdarcie.
Przynajmniej tak jest u mnie.
Bo z jednej strony rozumiem wszystkie okoliczności, które opisałaś.
Dlaczego tak wszystko się potoczyło.
Z drugiej strony
nie można tu na forum, poświęconym zwierzętom
oczekiwać postawy akceptacji całkowitej
dla postawy biernej.
W każdym bądź razie nie można jej propagować.
Bo Ty to np. rozumiesz/zrozumiałaś
ale mogą się trafić tacy, którzy to wezmą za "dobrą monetę" .
Taka jest wydaje mi się albo powinna być rola tego miejsca
że ma za m.in za zadanie mówić ludziom o konsewkwencjach ich postępowania. Konsewkwencjach dla zwierzęcia.
Niestety zbyt dużo ludzi traktuje zwierzęta jak przedmiot.
Mam wrażenie, ze niektórzy myślą, ze zwierzęta nie odczuwają cierpienia.
Sama mam chorą kotkę
pomaga mi fundacja
pożyczyłam też trochę na leczenie - wiem, jestem w dobrej sytuacji, mam taką obecnie możliwość, żeby chociaż oddać.
Nie wyobrażam sobie patrzeć na jej cierpienie i nie móc nic zrobić.
Ale staram się, naprawdę staram się zrozumieć Ciebie ( na ile pozwala kontakt przez Internet).
Mogłaś/miałaś prawo nie wiedzieć, nie mieć.
Ja też kiedyś nie wiedziałam/ nie miałam.
Ale koty chorują. Sama masz przykład na swoim.
Z wszystkimi 19 tymczasami łaziłam do weta. Bo ciągle coś.
No, ale jak się przygarnie biedy, które wczesniej żyły w niewiadomo jakich warunkach, to trzeba się liczyć, że będą chorować. A jak się chce, żeby dłużej żyły, to trzeba leczyć.
Ludzie też chorują . Z czasem nawalają organy - wątroba, serce czy co tam. Średnia życia zwierząt jest krótsza, wię u nich pewne objawy pojawiają się proporcjonlanie wcześniej. Dlatego kochający opiekunowie są zapobiegliwi - chcą być jak najdłużej ze swoim zwierzęcym przyjacielem.
Tak samo z tym niekastrowanym kocurem wychodzącym:
wiem, że na wsiach (zresztą jak i w miastach) kastracja to abstrakcja.
I wiele mitów jest na ten temat.
Ale takie niewykastrowane/ niewysterylizowane płodzą następne pokolenia.
Potem umierają w krzakach, piwnicach.
W męczarniach.
No bo wyobraź sobie
że leżysz w np. ciemnej piwnicy, jesteś chory, bardzo. Boli. Jesteś głodny. Jest zimno, ciemno i mokro. Obok leży już jeden braciszek - nie żyje. Powoli się rozkłada.
I boisz się.
I znikąd nadziei i ratunku.
To wciąż powtarzający się scenariusz.
Zrobisz, jak zrobisz. Ale myślę, że są osoby, które na pewno by wsparły leczenie Twojego kota. Psychiczne wsparcie uważam, też dostałaś. Ludzie próbowali, pomimo, że na codzień niemal stykają się z tragicznymi przypadkami i przejawami ludzkiej nieodpowiedzialności w stosunku do zwierząt.
Spróbuj zrozumieć też drugą stronę.
A zresztą. Zrobisz przecież jak uważasz.
Konstruktywnym działaniem byłoby założenie wątku i poproszenie o pomoc dla Twojego kota.
Chociaż przypuszczam, jak trudno o nią w tej sytuacji poprosić.
Gaja - ['] -09.06.2010 | Miya - ['] -05.05.2012 | Krzywy - ['] - 30.09.2012 | Niania - ['] - 19.01.2013 | Thaja - ['] - 04.02.2013 | Gaspar - ['] - 18.07.2013 | Kora - ['] - 21.06.2014
