Dzisiaj po pracy pojechaliśmy z mężem odebrać tą jedną koteczkę, co się fuksem złapała, z powrotem na podwórko tego pana. Przy odbiorze okazało się, że nie jest już taka dzika. Wraz z kitką przywiozłam też kici kartonowo-styropianową budkę, aby po wypuszczeniu miała cieplutko, bardzo się martwiłam, że w 5 dni po sterylce może się pochorować na wolności. Już w Mińsku okazało się, chociaż pan cały czas wmawiał mi, że to dzika, dochodząca kotka, że ona mieszka u niego w piwnicy...myślę, że pan po prostu chciał sobie wysterylizować kotkę. Jak pokazałam budkę, pan powiedział, że możemy ją na parę dni dać do piwnicy, a w tej piwnicy był jej kartonik, pan powiedział, że kotka tam sypia a obok stały miski z mlekiem dla kotów. Od samego początku brakowało mi tu szczerości...Najważniejsze jednak, że kotka będzie w cieple i że jej dobrze.
Dałam kotce gotowanego mięska, które po drodze odebrałam od pani Emili, panu przekazałam suchą karmę dla niej i parę puszek. Pan powiedział, że karmi koty nerkami i tchawicami i wydawał się dziwić tym puszkom
Jak naszykowałam karmę, to zaraz jak spod ziemi w tej piwnicy wyłoniła się jakaś inna głodna kotka...i łakomie zerkała. Też jej nałożyłam mięska.
Na zewnątrz domu już jak wyszłam zobaczyłam matkę trikolorki i ze 3 inne koty.
Ten pan prosił mnie, żebym "mu wysterylizowała też ze 2-3 inne kotki"...wszystko fajnie i pięknie, ale nawet słowem nie wspomniał, że może się dołoży do benzyny czy do szpitalika dla kota....Tak jak ja bym miała nieograniczone możliwości. On na pewno myśli, że ktoś mi za to płaci i że ja pracuję w jakiejś organizacji...Mój mąż cały czas się przysłuchiwał z oburzoną miną, dobrze, że nic nie powiedział.
Poprosiłam pana, żeby złapał koniecznie jeszcze tę trikolorkę, bo ją już dawno obiecałam załatwić, ale reszta...sama nie wiem, czy dam radę.
W lecznicy spotkałam 3-kolorkę, która jutro jedzie do domu tymczasowego. Pogadałam do niej chwilę, pożegnałam się i życzyłam szczęścia.
To jednak był udany dzień...2 kotki będą miały trochę lżej w życiu.