Od kiedy pamietam, uwielbialam zwierzeta.
W domu rodzinnym byl jednak tylko jeden kot, Pikus, zyje do tej pory, ma 16 lat
Jak tylko poszlam "na swoje" zaczelam sie rozgladac.
Rodzicom powiedzialam ze bedzie jeden, w planach byly dwa
Glupia wtedy bylam

wiec tak:
Pierwsza byla Dalia, od cioci, ktorej okocila sie kotka. Na swoje usprawiedliwienie, po swoim uswiadomieniu tak dlugo meczylam az ciocia kotke wyciela, jej corke tez i juz nie mnozy.
Drugi byl Dorian, z ogloszenia w gazecie, pani kotki nie dopilnowala i byly kociaki. Na swoje usprawiedliwienie, mialam kontakt pozniej z ta pania i wiem ze kotke matke wyciela i siostre Doriana tez.
Potem byla Didi, znaleziona na ulicy. Zima, mroz trzeszczy, ona biedna placze sie kolo klatki na osiedlu obok. Wracalam ze sklepu z siatami, przeszlam ze sto metrow bez niej i nie wytrzymalam, wrocilam, na rece i do domu. Widac bylo ze domowa, zgubiona, zadbana, czysciutka, ufna.
Ogloszenia byly ale nikt sie nie znalazl, zostala.
Potem umarl (po roku zycia) Dorian, adoptowalam Rudego, wygladal jak kolejne wcielenie Doriana, musial byc moj. Tu juz bylam swiadoma, o zadnych rozmnazaczach nie moglo byc mowy.
Nastepny Dziczek, tymczasik na oswojenie, nie oswoil sie, zostal. Wykorzystal szanse na szczescie gdy bylam z nimi na wsi i wyprowadzil sie ode mnie. Nie chcial wracac, nawet po jedzenie nie wychodzil, chowal sie, zmykal, zostal wiec w tym swoim skladziku.
PS. Dziczek byla kobieta ale nie wygladal
Zamiast Dzikunia ze wsi przyjechala ze mna Jamajka, kotka znajomych, uratowali ja z ulicy, odwiazali od latarni do ktorej byla sznureczkiem za szyjke przywiazana, wzieli do domu ale nie mieli do niej serca. Wzielam ja zeby wysterylizowac ale nie wrocila. Pokochala Rudego, zal ich bylo rozdzielac
I tak juz beda ze dwa lata w takiej rownowadze.
Poltora roku temu do stada dolaczyl TZ, a w grudniu ubieglego roku suka.
Tez juz swiadomy wybor, dorosly pies adoptowany ze schroniska.
Jezeli kiedykolwiek cos jeszcze to tylko jakas bieda, schronisko, bezdomniak, fundacja.