O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob mar 01, 2008 12:53

Zaczęło się od tego,że musieliśmy uśpić naszego kochanego psa Amanka... :cry: Psinka miała padaczkę i rozległe zmiany w mózgu przez które stawał się coraz bardziej agresywny,nie potrafił sam jeść,miał guza w uchu i zaćmę na oku.Po jego śmierci nie mogłam się pozbierać,weszłam na stronkę dogomani i opisałam jego historie w dziale TM.Później weszłam na dział o kotach w domkach tymczasowych i tak zakochałam się w Tri(obecnie Sisha).Kotka przez kilka miesięcy żyła u nas samotnie,aż w październiku pojawił się Koksik...W dzień przed Światowym Dniem Zwierząt,przybiegła do mnie 12-letnia sąsiadka z informacją,że wzięła z pewnej posesji małego kociaka,który jest w bardzo ciężkim stanie i nie wie co ma z nim zrobić.Jak zobaczyłam to mruczące maleństwo z wielkim wrzodem zamiast oczka od razu postanowiłam,że zostaje u nas,jednak nie mieliśmy pieniędzy a kotek wymagał pilnego leczenia...Następnego dnia zawieźliśmy go do schroniska,które zgodziło się pomóc.Powiedziałam,że kotka znaleźliśmy,że nie mamy pieniędzy na weterynarza ale jak go wyleczą to z chęcią damy mu dom.Przez dwa tygodnie dzwoniliśmy do schroniska,aż pewnego dnia okazało się,że kotek jest gotowy do adopcji :) Jak się okazało kicia miała KK przez co straciła oczko,inwazję pcheł i robali.Na początku nie było łatwo,Sisha nie akceptowała nowego domownika a mały Koksik chciał,żeby była jego mamusią.Na szczęście po jakimś czasie Sishka przestała syczeć i warczeć i od tamtej pory kociaki,żyją w zgodzie,chyba się nawet pokochały :) No i tak mamy dwa a pod koniec tygodnia prawdopodobnie trafi do nas około 5-letni persik po wypadku,pewnie początki znów nie będą łatwe,ale myśle,że już za miesiąc będę miała w domku trzy kochające się kociaki :)
Rozpaczliwie szukam jednookiego,pręguska-Koksika...

Shishka

 
Posty: 702
Od: Nie sty 27, 2008 14:22
Lokalizacja: Chorzów

Post » Czw mar 06, 2008 18:26 Mój pierwszy kot

od kiedy pamiętam chciałam mieć kota. w wakacje u babci zawsze bawiłam się w kocią mamkę, karmiłam kociaki, bawiłam się z nimi, myłam je... doprowadziłam do tego że kocica przynosiła mi swoje kocię do popilnowania. niestety rodzice nie chcieli słyszeć o kotu - mieliśmy psa i to sporego, mieszkaliśmy w mieszkaniu...

później wyjechaliśmy za granicę. pies został z rodziną w polsce. a ja tak bardzo chciałam mieć zwierzątko - kota. dokładnie czarną kocicę. czarownicę. moi rodzice się kłócili. kiedyś ojciec zaciągnął nas na rynek, a tam było stanowisko z kotkami. klateczka pełna rudych maluchów i klateczka w której było domino - biały kocurek i czarna kotka. ja się przypiełam do czarnej kotki ale matka surowa zapowiedziała że jeśli ojciec zechce kupić mi kota to tylko kocurka. straciłam ochotę... i wtedy ojciec przyniósł mi rudego kocurka- już za niego zapłacił. wybrał go na zasadzie - najbardziej rudy, najgłośniej się darł.

i tak duduś trafił do naszego domu. wielokrotnie szmuglowaliśmy go przez granicę (czasy komuny...). kiedy miał niecały rok wróciliśmy do polski. duduś był kotem mojej mamy, choć ja również go ogromnie kochałam. na moją czarną kotkę musiałam jednak jeszcze poczekać.

Duduś niestety przeżył tylko 10 lat. rak. i choć minęło od tej pory 7 lat nadal żyje w naszej pamięci. był wyjątkowym kotem i do końca życia zostanie mi sentyment do rudzielców z łobuzerskim błyskiem w oku.

kiedyś jeszcze cię spotkam :)

bura_filipa

 
Posty: 15
Od: Pon lut 25, 2008 12:49

Post » Czw mar 06, 2008 19:16

Od kiedy pamietam, uwielbialam zwierzeta.
W domu rodzinnym byl jednak tylko jeden kot, Pikus, zyje do tej pory, ma 16 lat :D

Jak tylko poszlam "na swoje" zaczelam sie rozgladac.
Rodzicom powiedzialam ze bedzie jeden, w planach byly dwa :wink:

Glupia wtedy bylam :oops: wiec tak:
Pierwsza byla Dalia, od cioci, ktorej okocila sie kotka. Na swoje usprawiedliwienie, po swoim uswiadomieniu tak dlugo meczylam az ciocia kotke wyciela, jej corke tez i juz nie mnozy.

Drugi byl Dorian, z ogloszenia w gazecie, pani kotki nie dopilnowala i byly kociaki. Na swoje usprawiedliwienie, mialam kontakt pozniej z ta pania i wiem ze kotke matke wyciela i siostre Doriana tez.

Potem byla Didi, znaleziona na ulicy. Zima, mroz trzeszczy, ona biedna placze sie kolo klatki na osiedlu obok. Wracalam ze sklepu z siatami, przeszlam ze sto metrow bez niej i nie wytrzymalam, wrocilam, na rece i do domu. Widac bylo ze domowa, zgubiona, zadbana, czysciutka, ufna.
Ogloszenia byly ale nikt sie nie znalazl, zostala.

Potem umarl (po roku zycia) Dorian, adoptowalam Rudego, wygladal jak kolejne wcielenie Doriana, musial byc moj. Tu juz bylam swiadoma, o zadnych rozmnazaczach nie moglo byc mowy.

Nastepny Dziczek, tymczasik na oswojenie, nie oswoil sie, zostal. Wykorzystal szanse na szczescie gdy bylam z nimi na wsi i wyprowadzil sie ode mnie. Nie chcial wracac, nawet po jedzenie nie wychodzil, chowal sie, zmykal, zostal wiec w tym swoim skladziku.
PS. Dziczek byla kobieta ale nie wygladal ;)

Zamiast Dzikunia ze wsi przyjechala ze mna Jamajka, kotka znajomych, uratowali ja z ulicy, odwiazali od latarni do ktorej byla sznureczkiem za szyjke przywiazana, wzieli do domu ale nie mieli do niej serca. Wzielam ja zeby wysterylizowac ale nie wrocila. Pokochala Rudego, zal ich bylo rozdzielac ;)

I tak juz beda ze dwa lata w takiej rownowadze.

Poltora roku temu do stada dolaczyl TZ, a w grudniu ubieglego roku suka.
Tez juz swiadomy wybor, dorosly pies adoptowany ze schroniska.

Jezeli kiedykolwiek cos jeszcze to tylko jakas bieda, schronisko, bezdomniak, fundacja.
Obrazek

lorraine

 
Posty: 5629
Od: Pt lis 14, 2003 16:33
Lokalizacja: Warszawa - Mokotów

Post » Śro mar 12, 2008 11:30 Bufor i Nelson

Bufor i Nelson. Właśnie w tej kolejności przytargaliśmy, z moim chłopakiem, dwóch chłopaków do domu.

Decyzja o przygarnięciu kota po prostu przyszła sama. Nie, żeby była nieprzemyślana. Przez 7 lat mieszkałam z kotem mojej siostry, a dla Tomka- wychowanego w leśniczówce, koty były codziennością.
Był grudzień zeszłego roku, jak maniaczka zaczęłam przeglądać strony internetowe z ogłoszeniami o adopcji kotów. Gdy podejmuję decyzję od razu chcę ją zrealizować. W tak zwanym międzyczasie odwiedził nas znajomy Tomka, opiekun dwóch kotów i zaczął opowiadać - jak to dobrze mieć kota, no i nadmienił, że para powinnam mieć kota - bo kot to taki "bufor" między mężczyzną a kobietą.

Następnego dnia w ogłoszeniach adopcyjnych znalazłam anons Pani Alicji o małym 2,5 miesięcznym kociaku, który niestety dostał się w szpony jej psów. Pani Alicja zabrała malucha do weta, wykurowała, oddała mu do mieszkania swoją łazienkę i czekała, aż zgłosi się ktoś kto zabierze od niej malucha - miała w domu dwa psy, które za nim, jak już wspomniałam, nie przepadały.

Zadzwoniłam i jeszcze tego samego wieczora wsiadłam w tramwaj z największą moją torbą (transportera jeszcze nie miałam). Maluch do torby wszedł dość niechętnie, ale dał radę. Już w tramwaju wystawił głowę i obserwował nocną Warszawę. Przytargałam malucha do domu, a ten od razu poczuł się u siebie, nie było szukania kryjówek, prychania i syczenia. Chodził, zwiedzał, szukał kuwety (od razu wiedział do czego służy). No i gryzł - wszytko co było pod ręką, a że były to przede wszystkim nasze ręce - to następnego dnia w pracy moi znajomi dziwnie na mnie patrzyli :). Trzeba było też kociakowi nadać imię- długo się nie zastanawialiśmy - BUFOR. I tak już zostało.

Od połowy grudnia - kiedy Bufor dołączył do nas, do 2 stycznia kociak poczuł się jak pan na włościach. A my dojrzeliśmy do decyzji, że nie może się wychowywać sam, a i my będziemy mieć mniej zniszczonych rzeczy, rzadziej podrapane ręce, mniej pozaciągane spodnie. Decyzja była następująca - kolejny maluch ma być w wieku Bufora, czarny tak jak Bufor no i chłopak, też jak Bufor. Znalazłam ogłoszenie Pani Renaty ze szpitala na Brzeskiej. Maluch miał być czarno-biały ( jak rozumiałam więcej czarnego niż białego). Zadzwoniliśmy i jeszcze tego samego dnia (Brzeska to dwa kroki od naszego domu) właściwie całkiem biały kot zamieszkał z nami. Oj Bufor nie był zadowolony. Koty trzeba było oddzielić, bo maluch miał koci katar. Dwa tygodnie męczyliśmy i koty i siebie, ale cóż tak trzeba było. Potem doszło do pierwszego spotkania oko w oko Bufora z Nelsonem- bo tak dostała na imię owa biała kulka. Troszkę potrwało, zanim Bufor "ustawił" Nelsona, ale dziś są ogromnymi przyjaciółmi, śpią razem, myją się nawzajem. A jaki spokój w domu - skończyło się gryzienie, drapane są już tylko drapaki.

I tak sobie myślę, że jeśli mieć koty, to przynajmniej dwa.

Myna

 
Posty: 61
Od: Czw sty 31, 2008 12:04
Lokalizacja: Warszawa, Praga

Post » Śro mar 12, 2008 12:56

Od mojego urodzenia w domu był zawsze pies. Murzyn - kundelek, potem Bey-jamnik szorstkowłosy, który chorował na kregosłup i na moich oczach wskoczył pod pędzące auto... :( Potem przy śmietniku znalazłam ruszającą się zawiązaną reklamówkę, po otwarciu ukazał się malusi szczeniaczek, wymarznięty (to był styczeń -10 stopni!) i tak zawitał do nas Taps.
Mnie się zawsze marzył kot, ale w moim domu kot był BE, bo przez kota moja mama złapała toxoplazmozę, przez kota miała przedwczesny 2 poród, brat umarł, przez kota miała potem około 10 poronień i 2 martwe porody.
Tak więc kot to było zło w czystej postaci...

Wyszłam za mąż, urodziłam córkę. Jak miała 4 lata, przekonałam męża co do kota w domu :) Miał być czarny. Wieści po znajomych rozpuszczone, 2 tygodnie później telefon, że jest czarny maluszek, za 2 tygodnie można brać. I się pojawiła mała czarna kulka, z bardzo bogatym życiem wewnętrznym, jak to określił wet. Pchły, robaki wszelkiej maści, włącznie z tasiemcem. A potem to już była sama rozkosz. Jak był mały to był kot spiderman, chodził po tapetach :D Czepiał się też pazurkami dywanu i jak chodził wyglądał jak tygrys, został Tigerem, choć do tej pory nikt na niego tak nie mówi, jest po prostu Czarnym :)

W tym roku pojawiła się u nas na tymczasie koteczka po sterylce. Chyba 4 dni była, ale wywróciła nasze serca do góry nogami, dzieciaki się poryczały, że trzeba ją było oddać. Usiadłam przed kompem i po 2 godzinach już byłam zakochana w Lisie, a 2 tygodnie później, była już z nami :) I znowu imię Lisa nijak się nie przyjęło, dzieciaki wołają na nią Kitka, bo jest biała, ale ogonek ma szary.

I tak sobie żyjemy - 2 baby, 2 chłopów, 2 koty :)

ancymonka

 
Posty: 877
Od: Czw lut 28, 2008 14:30
Lokalizacja: Częstochowa

Post » Pon maja 12, 2008 11:18

My odkąd zamieszkaliśmy w nazym domu z psem tzn.pies mieszka poza domem :D wiedzielismy, że chcemy kotka. Miał być ze sprawdzonej hodowli kot brytyjski, upatrzyłam sobie już nawet co nieco i wtedy...wtedy przyszedł sąsiad i spytał, czy nie hcemy kotka bo jego kota ma 3 maluchów i dwa już mają dom a z jednym on nie wie co, najwyżej sobei zostawi. Decyzja była natychmiastowa - bierzemy, nawet nie widziałam jak wyglada i jakiej plci jest maleństwo :lol:
Od razu zaopatrzyłam się w odpowiedni sprzęt i czekałam na TEN dzień, kiedy nadszedł nasz nowy mieszkaniec okazal si śliczna koteczką, maleńką jeszcze ... pamiętam jaka była nieporadna, dokarmialam ją jeszcze kocim mleczkiem, kuwete opanowała natychmiast i strasznie głośn domagała się uwagi - otrzymała imię DEA i jest u nas od 11 miesięcy :wink:

maja_mp

 
Posty: 82
Od: Pon maja 12, 2008 10:48

Post » Śro cze 11, 2008 8:49

Koty podziwiałam raczej z daleka a wychowana wśród psów jakoś mnie nie ciągnęło a mój eks mąż miał na nie alergię, więc mieliśmy rybki:-)

Moja córa za to zawsze uwielbiała koty i od lat mnie namawiała na własnego, ale że podejrzewaliśmy alergię, więc dziecko sprawiło sobie żółwia wodnego Maurycy - był z nami prawie 6 lat, potem były dwie koszatniczki Ptyś i Lili, ale umarły jedna ze starości a druga z żalu i wtedy zaczął się "atak" na kota, choć mój dzisiejszy partner za nimi nie przepadał:-) teraz toleruje i mam wrażenie że troszke polubił

W luty mój szef powiedział, że ma do oddanie 4 miesięcznego Kocurka, bo jego córka ma straszliwa alergię i lekarz kazał pozbyć się kocura – no i padło na mnie – piękny, biało szary kocur –bandyta, jakich mało – Młoda szczęśliwa, choć kot zrobił sobie z niej worek treningowy, po kastracji troszkę się jakby wyciszył

Lafi ma teraz 8 miesięcy i to kocur z charakterem – to on decyduje, kiedy go można pogłaskać, czy przytulić i uwielbia patrzeć na nas z góry, ma swoje miejsca do spania, jedno wysoko na szafie na kartonie, z pluszakami a drugie na koronie mebli kuchennych, bywa złośliwy i tak naprawdę tylko ja mogę mu przyciąć pazurki, choć trwa to prawie tydzień, bo daje po jednym, tylko na mnie nie warczy i słucha, co do niego mówię – resztę domowników próbuje sobie podporządkować

W niedziele moje dziecko opowiedziało mi o takim małym, biednym kotku, co leży w jednym miejscu i chyba na kogoś czeka i ze głodny i chudy i taki śliczniutki i przyniosła go pokazać – nie planowałam drugiego kota, ale to była miłość od pierwszego wejrzenia i co więcej nasz Lafi na niego nie warczał, nie jeżył się i nawet go wpuścił za próg  pojechałyśmy na pogotowie weterynaryjne i okazało się ze to kocur, wykastrowany, dość czysty, ale strasznie wychudzony i z poranionym opuszkami, wet go odrobaczył, czymś tam poczyścił na pchły i stwierdził ze kocur ma ponad 6 miesięcy i kazał obserwować stolec

W domu Kocurek dosłownie rzucił się na jedzenie Az się wystraszyłam czy mu nie zaszkodzi i z niepokojem obserwowalam Lafiego czy przypadkiem nie zacznie się wojna, – ale nasz domowy pozwolił mu jeść z własnej miski i tym sposobem mamy Rufiego

marcela35

 
Posty: 711
Od: Śro cze 11, 2008 8:13
Lokalizacja: Świętochlowice

Post » Wto cze 17, 2008 18:15

Uwielbiam szczęśliwe zakończenia:)
Moje koty były dziećmi zupełnie nieplanowanymi:) Pierwszy domownik, Simba został zabrany od matki jako ostatni, a pierwotnie miał być wciśnięty koleżance, ale na szczęście nic z tego nie wyszło.
Drugi domownik, Biały sam mnie wybrał. Któregoś dnia zobaczyłam go wychudzonego i żałośnie płaczącego przy ruchliwej drodze. Ale do mojego domu trafił dopiero na drugi dzień. Czekał w pobliżu posesji i żadne próby zniechęcenia go nie przyniosły skutku. Uparł się no i został:)
Strasznie kocham moich Synków:)
Kocia Mama Pozdrawia:)

IbuKucing

 
Posty: 4
Od: Pt cze 13, 2008 11:18
Lokalizacja: Otwock

Post » Pon lip 07, 2008 23:18

Mój Tayger pojawił się w moim domu zupełnie nieplanowany :) Nigdy nie szalałam za kotami zdecydowanie wolałam psy . Nie przypuszczałam że kiedy kolwiek będę mieć kocurka do czasu aż nie zmieniłam z mamą mieszkania .

Obok nas mieszka sąsiad który ma kotkę nie wysterylizowaną , w dodatku wychodzącą ... No i oczywiście kotka wróciła pewnego dnia zapłodniona . Urodziła i wtedy przypadkiem sąsiad powiedział że jak zwykle maluszki utopi . Na to nie mogłam pozwolić więc przekonałam mamę że weźmiemy jednego z trzech maluchów i znajde mu dom. Szukałam przez dwa dni aż mama postanowiła że kot zostaje u nas .

Teraz sąsiad znów ma małe kotki , przekonałam go by nie topił ich. Poszukuje im domu i wątpie czy mi sie uda . Chętnie zabrałabym je do siebie , ale 4 koty i pies było by zbyt wiele . A sąsiad mi codzień powtarza że jeżeli do końca lipca nie znajde domów o i tak maluchy utopi ;(

MalaPn

 
Posty: 8
Od: Śro lip 02, 2008 11:16
Lokalizacja: Poznań

Post » Pon lip 07, 2008 23:57

gdzieś tutaj na tym wątku opisalam już moje koty ale przybyły jeszcze trzy więc przedstawię je.To jest rodzeństwo podrzucone przez kotkę która potem zgineła pod samochodem.
1) Plaster zwany również Plastusiem z racji tego że jak się przyklei do kolan to nie ma szans na oderwanie
2) Panika - mala wiecznie wystraszona kociczka
3) Drugi -identyczny jak Plaster tylko nie taki przylepiasty i do wszystkiego jest drugi
Amen.Mam nadzieję ze w najbliższym czasie się nie dokocę :wink:

Gama

 
Posty: 646
Od: Wto gru 05, 2006 20:55

Post » Pt lip 18, 2008 10:47

Moją pierwszą kocicą- ś.p. Śnieżką wzięliśmyod naszej znajomej-miała kiosk z gazetami i przy okazji kotkę z kociętami. Od niej dostałyśmy Śnieżkę. Niestety, jak już pisałam Śnieżka umarła. Następną kocicę- Pusię, dostalimy... Także od niej! (znów te kocięta...). Z drugiego miotu Pusi zostawiliśmy sobie jednego Rudego kotka-nazwaliśmy go Rudi. Rudi niestety później poszedł do lasu i już nie wrócił...
Pozdrowienia dla wszystkich ode mnie i mojej kotki!

Magie

 
Posty: 4
Od: Pt lip 18, 2008 10:17
Lokalizacja: Króle

Post » Śro sie 06, 2008 10:05

mamy obecnie 3 kotki
1) Blacky - 3.5 miesięczny kociak, czarny z białymi skarpetkami. urwis i prowodyr, odważny i zwinny:)
2) Hilton - prześliczny szaro czarny pręgowany kotek, brat Blackyego. Bardziej niesmiały, wielki pieszczoch, czasem troche zdystansowany, płochliwy, sprytny i bardzo inteligentny:)
3) Lady - cudowna panienka rudo - buro - szara, pręgowana. ma niecałe 3 miesiace jest u nas od wczoraj i narazie wiem, że nie boi się nas wcale, uwielbia być miziana i przytulana:) i jest jak narazie spokojnejsza od pozostałych urwisów:)
co dziwne, to nie chłopaki mają problem z akceptacją nowej towarzyszki, one chcą się z nią bawić i co jakiś czas podchodzą ale ona tylko prycha, syczy i się pręży... Chłopaki sa jednak wyraźnie nią zafascynowani i zamiast się bawić same, to chodzą za nią trzymając się w pewnej odległosci i obserwują. czasem podejmują próbę zbliżenia, ale jak narazie Lady nie chce sie z nimi zaprzyjaznić.
Weterynarz od którego wzięliśmy Lady mówił, że jest bardzo towarzyska i opiekuńcza wobec innych kotków. Dlatego mam nadzieje, że się w końcu dogadają;)

Jasmina44

 
Posty: 109
Od: Czw cze 19, 2008 18:29
Lokalizacja: Nowy Dwór Mazowiecki

Post » Pon wrz 08, 2008 9:57

Ja wraz z rodzicami przeprowadziłam się 5 lat temu do domu jednorodzinnego, więc siłą rzeczy potrzebowaliśmy kota. Wzięliśmy ze wsi taką już dziką kotkę (Perła), okociła nam się po jakimś czasie i mamy drugą kotkę (Zuzię).
Zuza jest bardzo udomowiona, Perła nie do końca tak pól na pół.
Później Perła urodziła nam kocura (Zygmuś), ale lisy go zabiły po roku chyba... :cry:
No i teraz w czwartek przygarnęliśmy kocurka miesięcznego, bidulek sam nie je więc musimy go strzykawką karmić, ale daje się jakoś radę.
Kotki troszczą się jak mamusie rodzone o niego więc ja tylko jedzeniem dla niego się zajmuję.
:wink:

KarMa88

 
Posty: 6
Od: Pon wrz 08, 2008 9:41

Post » Pt wrz 12, 2008 13:28

11 czerwca przedstawia swoje kocury - teraz układ się troszkę zmienił - mam 3 letnią kotkę :-)

Niestety mały kotek - Rufi w sierpniu odszedł - nie udało się go uratować, prawdopodobnie był już chory gdy córa go znalazła, stoczyliśmy zaciętą walkę o jego życie ale nie udało się :-( nie umiałam sobie znaleźć miejsca w domu a Lafi bardzo tęsknił za obecnością drugiego kota w domu i postanowiliśmy adoptować dorosłego kota, takiego którego nikt nie chce by dac mu ciepły dom - znalazłyśmy w Cichym Kącie - Szarusie :-) na miejscu wyszła do nas kotka i pokochalyśy sie od pierwszego wejrzenia :-) w domu okazało się że to zupełnie inna kotka świeżo przyjęta do azylu i tym sposobem trafiła do nas Rozia w domu nazywana Kirą

jest prawdziwą damą ustawiła sobie kocura i jak mawia mój chlop to niezła zołza :-) choc bardzo kochana :-)

nadal jest troszke przestaszona :-( w niedziele minie miesiąc gdy z nami mieszka - jest nieufna ale powoli nas docenia, wczoraj sama przyszła się pokiziac do córki, dała sie pogłaskac chłopu i pozwoliła łaskawie wziąśc na ręcę :-) uwielbiam na nia patrzeć gdy gania Lafiego i pozwala mu czasem się do siebie przytulić a gdy te zaczyna przeginac od razu sprowadza go na ziemię :-)

marcela35

 
Posty: 711
Od: Śro cze 11, 2008 8:13
Lokalizacja: Świętochlowice

Post » Śro paź 15, 2008 12:10

Decyzję o posiadaniu kota wymusiła na nas nasza córka jedynaczka. Trzy lata temu powiedziała, że chce i dotąd marudziła, aż z wielką niechęcią się zgodziliśmy. W zasadzie mieliśmy warunki. Dom na peryferiach, ogródek, ślepa uliczka, najbliższa ruchliwa ponad
2 kilometry (na wypadek, gdyby zachciało mu się spacerów), sąsiadka ma kota, i w zasadzie jedyne niebezpieczeństwo to człowiek i „bezpański” pies człowieka. No więc, zaczęliśmy zastanawiać się, jaki ma być ten kot. W zasadzie córka chciała kota i nic więcej. Mąż kota nie chciał, a ja w zasadzie tak, ale ładnego, rasowego, rudego, żeby pasował mi do wnętrza, a sąsiadka, właścicielka dachowca, mi zazdrościła. Zaczęliśmy czytać i doszłam do wniosku, że rasowy na początek lepiej nie, bo delikatny, podatny na choroby, wymaga wielu zabiegów pielęgnacyjnych itd., a my o kotach pojęcia nie mamy. Postanowiliśmy zatem wziąć solidnego, silnego genetycznie dachowca. Postanowiłam, że będzie rudy lub rudy w białe łaty, a nie jakiś pospolity buras, czarnuch czy jeszcze gorzej, czarno-biały łaciatek. Dowiedziałam się, że w pobliskiej wsi okociła się kocica i są biało rude kociątka. Trzy lata temu w czerwcu pojechaliśmy jedno z nich wziąć.
Kociątka były trzy. Wszystkie pasowały do moich wymagań.
Patrzyły na nas poważnie i z dystansem. My na nie też, no bo wybór był trudny, a w takim przypadku trudno zdawać się na ślepy los.
W zasadzie każde z nich było dobre. Tylko które? Córka też nie mogła się zdecydować. Gapiłyśmy się na siebie (koty na nas, my na koty), czas mijał, i nic. Mąż stwierdził, że przecież to wszystko jedno. No niby tak, ale które? Wtedy zobaczyłam Jego. Przebiegł przez podwórko w pogoni na jakimś motylkiem.
-To ma Pani jakieś jeszcze inne koty? – spytałam właścicielkę.
„Pewnie, zaraz Pani tego przyniosę” – odpowiedziała i mimo, że wrzasnęłam , że absolutnie „tego” nie chcę, przyniosła mi stworzenie o wyglądzie rozbójnika, które po dotknięciu zaczęło tak niesamowicie głośno mruczeć, iż zaczęłam podejrzewać, że ma jakieś dodatkowe wzmacniacze. Mruczy nam tak od trzech lat. Uruchamia się po dotknięciu.
Co wybrałam?
Zobaczcie sami…


No tak, nie zobaczycie, bo nie bardzo wiem jak mam ten obrazek wstawić ...
Dodam tylko, że rudy to on nie jest ...
[/img]
Mam nieodparte wrażenie, że mój kot jest najładniejszy...

Dzikuska

 
Posty: 7
Od: Śro paź 15, 2008 8:48

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: askaaa88, bilol, RobertWeilk i 34 gości