Jestem.
Na szczęście dziś jest cieplej, powyżej zera, więc łapanie - w porównaniu z ostatnimi akcjami przy temp. grubo na minusie - to czysta przyjemność
Małych czarnych nie było, żaden się nie pokazał, śmignął tylko bury kocurek ze skarpetkami, czmychnął do drewutni i doopa zbita, bo to pozamykane na cztery spusty kłódkami (i pozabijane deskami

). Chyba mam obsesję, ale wydawało mi się, że jakoś dziwnie zarzucił tyłem. Może tylko mi się zdawało, widziałam go przez ułamek sekundy. Ale oczywiście sobie już dopisałam całą historię, że pewnie go auto potrąciło itd...
Udało się natomiast złapać mamusię burasków, wlazła do klatki skuszona gotowanymi serduszkami drobiowymi przygotowanymi przez panią Krysię. Była tak zajęta zajadaniem (musiała być mocno głodna) że nawet nie zauważyła, że klapka za nią się zatrzasnęła i znalazła się w pułapce. Pozwoliłyśmy jej spokojnie dojeść, a kiedy się zorientowała, że nie może wyjść i zaczęła się potwornie rzucać, zapakowałam ją do auta i zawiozłam do lecznicy.
Tak więc mamy nieplanowaną (na ten moment, najpierw miały być wyłapane maluchy) sterylkę mamusi. Pani Krysia przekonała się do klatki-łapki i przejmuje ją ode mnie - będzie łapać w każdej wolnej chwili, więc może akcja potoczy się szybciej.
Oto mamusia, dzikuska o pięknych zielonych oczach:

