» Nie cze 08, 2008 11:00
nie mam siły.
Borys przestał walczyć.
tony zastrzyków, leczenia i coraz gorzej.
to jest ten czas, gdy on już strasznie cierpi.
wiem, że jestem odpowiedzialna za to, żeby nie cierpiał, ale...
do 5 rano z nim siedziałam i doszukiwałam się objawów polepszenia. teraz siedzimy z mlodym i tulimy go i wciąż się łudzę, że wstanie i pójdzie.
ale on odchodzi. Lena wyraźnie to pokazała- w nocy miauczała strasznie, a teraz zaszyła się gdzieś i nawet nie wiem gdzie.
i do dziś na 100% nie wiadomo co Boryska zmogło.
ostatnio wet zaczął podejrzewać padaczkę, ale to za krótko i zbyt intensywnie.
może dlatego Lena z Borysem sie tak żarła niedawno, bo go coś od środka zjadało?
nie wiem.
ryczę i czekam na przyjaciółkę.
sama nie dam rady z Boryskiem pojechać i mu tego zrobić.
w piątek rano były słowa, że albo przetrzyma do wieczora, albo nie.
zbuntował się i w 2 godziny podniósł się na nogi niemal jak nowonarodzony. na chwilę...
szczęścia się nie je palcami!
