Mokkuniu, dziękujemy za powitanie!
Zdjęcia zapewne będą (wysłałam Ci na priva inne

, wiesz skąd), muszę tylko znaleźć chwilkę czasu, to towar deficytowy w tym tygodniu. A zresztą co chcę ciachnąć jakiś fajny moment, to Tosinek już zdąży czynność wykonać. Na ten przykład, niesamowita jest jej technika włażenia przez podłużną dziurę pod kanapę. Przysięgłabym, że ćwierć kota by się nie prześlizgnęło, ale Tośka lubi - w tam i z powrotem
No i w ogólne Tosinek kochana jest bardzo. Dałabym słowo, że zmieniają się nasze stosunki. Stosuję się do znaków ostrzegawczych (tzw. Early Detection System)

, poza tym sam miód. Daje się drapać po coraz większej powierzchni i tak jakby naprawdę zaczyna lubić pieszczoty. A dziś na kolanach została chwilę dłużej, nie zwiała. Drapałam ją pod żuchwami jak szalona, chyba się spodobało. Może się spodoba na tyle, że nie będzie chciała wkrótce schodzić, a może kiedyś, kieeeedyś sama przyjdzie?
Tylko gapa z niej straszna. Żadnych zabaw prócz kuleczki z papieru na nitce. Wszystkiego innego się boi. Nawet piórek na patyku. Tu czasami uda mi się ją sprowokować do akcji-reakcji, ale widzę, że z lęku atakuje, a nie dla zabawy, więc nie szarżuję.
Jedyne, czego mi brakuje tak naprawdę, czego bym sobie życzyła - ot, tak dla siebie, to żeby Tośka robiła *cokolwiek* więcej niż spanie i jedzenie. Przesypia lub drzemie gros czasu, poza tym je. Nic więcej w kocim świecie się nie dzieje. Taka troszku pasywna jest ta kota
Re: grzyb. Przeczytałam 41 stron jednego wątku o grzybie i pobeczałam się TŻ-wi lekko, bo zwizualizowałam spory, które utrzymują się 2 lata w mieszkaniu, grzyba przyklejonego do wszystkiego, czego Tośka albo ja dotknęłam, dezynfekcję mieszkania, szorowanie, gotowanie, TŻ delikatnie mówiąc nie zachwycony wizją ottrzymania takiego prezentu ode mnie, i w ogóle. Zadzwonił do weta norweskiego, zaopatrzył mnie w chlor i środek do dezynfekcji rąk, taki przedoperacyjny wręcz - i zabrałam się do roboty. Wyszorowałam chlorem całą kuchnię (bo tam Tośka głównie urzędowała), wyprałam w 60 st. legowiska Tośki (co do legowiska Happyego, w którym leżała dotąd nie mam koncepcji, bo za duże, żeby wyprać w pralce) i umarłam z wykończenia. Potem wybrałam się ze zwierzakami do wetki, która wysłuchała mnie, pokiwała głową z politowaniem, uśmiechnęła i powiedziała, żebym tak nie chlorowała, bo będzie mi cuchnąć mieszkanie, że możliwość reinfekcji na Tośkę lub Happinka jest nikła (??) i ogólnie wysnuła taką ilość teorii, że wróciłam do domu uspokojona. Na razie z tym szorowaniem sobie dałam spokój, tzn. z takim zupełnie gruntownym, myję, piorę itp., ale nabrałam nadziei, że może przeżyjemy bez demolki mieszkania
U mnie grzyb objawił się dziwnie, jednego dnia 8 ognisk (tarczy) na różnych częściach ciała, więc umierałam z przerażenia. A potem se sam zaczął znikać [...byłam poza cywilizacją, bez możliwości pójścia do lekarza]. Jakoś nietypowo chyba. Lekarka powiedziała, że po prostu organizm sam zwalczył, kazała smarować Lamisilattem i obserwować.
Uspokoiłam się trochę. Jeśli nie będzie dobrze, tzn. jeśli w międzywczasie zainfekuje się pies lub znowu Tośka - ode mnie, jeśli u mnie się cuś pogorszy, będę się martwić. Na razie sytuacja opanowana. Tośka do kontroli za parę dni pod lampę Wooda. Tabletek do łykania lekarka dać mi nie chciała, bo samo znika ze mnie. Oby.
No i stwierdziła, że musiałam mieć bardzo obniżoną odporność, duży stres, skoro aż tak toto zaatakowało, z taką siłą równocześnie. Stres wówczas miałam. Duży.
Beliowen - to, że "dziwne", że Tośka tyje, stwierdziła wetka, zapomniałam napisać. Mi się także to "dziwne" nie wydaje. Dzięki za sugestię o moczu. Wyszukam wątki o pobieraniu od kota, bo nie wiem jeszcze, jak mam sobie poradzić z Tośką i może zaniosę razem z kałem w przyszłym tygodniu. Ogólnie mam wrażenie (troszku mnie to niepokoi), że za lekko wetka podchodzi do wielu spraw. Oczekiwałam, że badania wątrobowe++ zleci sama po gryzeofulwinie (zresztą wyczytałam, że po paru dniach leczenia dobrze zrobić), a musiałam doprosić się sama po miesiącu. Z kałem podobnie. I z grzybem też. Może po prostu mają bardziej spokojne podejście do wielu spraw, ugruntowane doświadczeniem, nie wiem. Swoją drogą jakby Tośka mogła ruszyć tyłek cokolwiek

zamiast spać w kółko, to pewnie by tak nie tyła, a wszyscy jej dogadzali przez ten miesiąc, od kiedy jest z nami. Sprawa oczywiście do ścisłej obserwacji, trzymam rękę na pulsie. Pozdrowienia dla Pico
Jestem też w kontakcie z Blue/Damorkiem ws. zabezpieczenia okien. Zasugerowali ciekawe dla mnie rozwiązanie, tzn. moskitierę dołożoną *za* siatką zasadniczą, tak żeby kot jej nie rozdrapał. Chodzi mi o ochronę przed ćmami, których nie cierpię okropnie. W kuchni bym nie zakładała moskitiery, tylko siatkę.
Na razie otwieram okno szerzej nieco tylko, kiedy Tośki w pokoju nie ma, zresztą jak pisałam to taki leń patentowany, że do głowy jej nie przychodzi na kaloryfer wskoczyć sobie świat z góry pooglądać. Ale że kot zwierzęciem nieprzewydywalnym jest (a przede wszystkim cichym

), to uważam wręcz obsesyjnie. To już niedługo, potem będziemy okna otwierać na oścież, o!
