UFFFFFF
O rany boskie
No. Więc zacznę od tego, że wszystko w porządku i zupelnie niepotrzebnie się martwiłam, bo ZWŁASZCZA po lekturze o przebojach niektórych z Was, okazuje się, że moje dziewczyny to jest po prostu mistrzostwo świata
Cięcie mają naprawdę mikro, jest jeden szew, no, moze dwa, ale musiałyby byc bardzo blisko siebie. Z boczku.
No więc przy samym zabiegu asystował Dzielny Misiek (no, podczas zabiegu nie, ale zasypiały i budziły się u niego na rękach) - i bardzo to przezył : ) Jak dojechałam - urwałam się z pracy - już były przytomne, lezały w transporterkach i się trzęsły. Zabraliśmy je, no i w drodze powrotnej nastapił lekki dramat, bo jedna królewna nie reagowała na głos, potem się okaząło że na szturchnięcia też nie, miałam wrażenie, ze sztywnieje i, w skrócie rzecz ujmując, odstawiałam niezła histerię
Po którymś tam intensywnym dmuchnięciu w uszko królewna raczyła machnąc główką z dezaprobata, i swiat stał się znowu piekny : )))
W domu natychmiast pod kaloryfer, po trzy kocyki, termoforek ze swieżą wodą. Spały jakiś czas, moze ze dwie godziny. Potem usiłowały wyjśc, okropnie im się nóżki plątały, przewracały się, wracały do koszyczków i dalej spały. Około 17 Szelma zrobiła siku : ) najnormalniej w swicie doszła do kuwetki i zrobiła co trzeba.
Nie zakładalismy im żadnych kubraczków, za bardzo były niezywe, żeby coś mogły kombinować - tak myslałam... O 2.14 cosik mnie budzi, wstaję, a moje dziewczyny jakby nigdy nic siedzą na oknie (wysoki parapet) i coś tam gadają... No to ja przerazona, pooglądawszy ranki, pakuję jedna do jednego, drugą do drugiego transporterka i do łóżka. Nie dane mi było zasnąc bo obie księżniczki oczywiście NATYCHMIASt musiały wyjść. Obstawilismy łózko klatkami, każde z nas z ręką w jednym transporterze. Tez nie pomoglo. Raz kozie smierć, wypuscilismy dziewczyny, po czym one co zrobiły? Poszły spać, spały zresztą chyba do rana, w każdym razi enie obudziały mnie. RAno dałam im normalnie miseczkę z wodą, piły bardzo chętnie (wieczorem dostały po mililitrze strzykawka, ale broniły się bardzo). Wszamały też gerberka -indyka, prosto z łyzeczki, aż im się uszy trzęsły i trochę się bałam że za łapczywie... W południe drugi słoiczek, wieczorem trzeci.
Wczoraj do południa tez gerberki, wieczorem dałam im juz normalne gotowane, czyli kurczak plus warzywa plus ryż plus oliwa z oliwek (troszenke). Dzis dostały rano juz suche, wieczorem dostaną gotowane, czyli wracamy do trybu najnormalniejszego w swiecie.
Od samego początku dziewczyny cos tam liża, od razu wylizały sreberko, trochę jedna łapała zabkami, ale chyba dała sobie wytłumaczyć że to nienajlepszy pomysł : ) Jak na razie goi się swietnie, nie napuchło, jest suchutkie i najwyraźniej wcale nie boli - skaczą duzo, obserwuję je cały czas (no dobra, teraz nie, bo jestem w pracy), wcale ale to wcale nie widzę oznak bólu, zachowują się jakby nic się nie stało.
Dziś jadę do dr Molendy po zastrzyki (tak, będę się musiała nauczyć im je sama podawać, aaaaa), bo auto nie odpaliło i nie bardzo mam moje skarby jak dostarczyć na Legnicką. Jedyne, co mnie trochę martwi to brak qpalka u Seti, bo Szelma to juz wczoraj nie miała problemu : ) Zapytam więc lekarza, jak bedę.
Strasznie się rozpisałam, przepraszam też za totalny chaos w wypowiedzi, ale pisze wyrywkowo - jestem w pracy, a chciałam Wam zdać relację
No i ostatnia rzecz: maja23, nic nie bój : ) Kciuki są!!!