[quote="Maryla":l5u09qcw]
jedyne co moge napisac to ze podziwiam ze jestes w stanie to wszystko zniesc

[/quote:l5u09qcw]
Jeśli nie ja, to kto? Nie mam prawa oczekiwać od nikogo, by znosił coś takiego - nigdy tego nie oczekiwałam i nie będę oczekiwać. Paradoksalnie, właśnie to, że `jestem w stanie` obraca się przeciwko mnie. Bo komuś nie starcza wyobraźni, że ktoś może to znieść, a jeśli już może to jest... sadystą.
Jeśli nie ja, to kto wziąłby te wszystkie koty, które są u mnie? Wiem, nie jestem jedyną, która opiekuje się takimi kotami. Ale dla [b:l5u09qcw]tych [/b:l5u09qcw]kotów jestem/byłam jedyna.
Ślepe kocięta...
Tę ostatnią czwórkę usypiał syn [starszy ode mnie] weta, do którego zaniosłam swój pierwszy ślepy miot, by nie skończył w wiadrze. Koło się zamknęło.
Do tego roku udawało mi się unikać takich sytuacji. W zeszłym roku, dopiero pod koniec sezonu miałyśmy w fundacji do czynienia ze ślepymi kociętami. Wtedy pomieszczenia fundacyjne pękały już w szwach; nie było komu wciskać matek z oseskami na odchowanie. Wtedy, robił to za nas Jay, TZ lidiyi. Ale już wtedy miałam poczucie, że to nie fair w stosunku do niego.
Do pewnych rzeczy przymusza nas rzeczywistość. Kiedy działalność fundacyjna się rozkręciła, wiadomo było, że prędzej, czy później staniemy wobec takiej sytuacji. Bo kotów jest po prostu [b:l5u09qcw]za dużo[/b:l5u09qcw]. Gdybyśmy zgarnęły te mioty, to byłyby ostatnie kocięta jakie mogłybyśmy przyjąć przez nie wiadomo jaki czas. A dosłownie za chwilę pojawią się już podrośnięte mioty, widzące i łażące. Zostawienie tej dwudziestki byłoby nie w porządku wobec następnych ślepych, które i tak byśmy musiały uśpić, jak też wobec tych, które pojawią nam się już widzące.
Wszystko we mnie krzyczy, kiedy staję przed taką koniecznością. Jeszcze rok temu próbowałyśmy odratować miot [i:l5u09qcw]Kostrzyniaków[/i:l5u09qcw], którymi zajmowała się kamilka_04 - żaden nie przeżył. Pamiętam miot, z którego był ToTen, choć trafiły do fundacji z matką, z piątki żyje jedna kotka. Nie chcę mówić o tym, że `nie opłaca się` ratować takich kociąt - cieszy mnie każdy odratowany z trudem osesek. Ale fundacja fizycznie nie da rady ogarnąć takiej ilości - albo wszystkie, albo żaden. Wszystkich nie damy rady, więc...
Wszystko we mnie krzyczy. Bo w domu mam koty, które nie powinny żyć. Bo troszczę się o każdego, który dostał [i:l5u09qcw]wskazanie do eutanazji[/i:l5u09qcw], a jednocześnie sama zanoszę zdrowe kocięta do uśpienia, tylko dlatego, że nie otworzyły jeszcze oczu. Tylko dlatego mogę to `bezkarnie` robić, bo jest na to prawne przyzwolenie i zarazem moralne przyzwolenie środowiska prozwierzęcego. Stąd mój gniew na hipokryzję niektórych hodowców, których egzemplifikacją stało się to, co zaprezentowała MariaD. Moja sucz, choć rodowodowa, nigdy nie będzie miała szczeniąt - nie mogłabym, nie umiałabym pogodzić tego ze świadomością losu tych wszystkich AST-ów w schronach. [Gdybym wtedy, w momencie wzięcia Tili, mogła decydować sama - wzięłabym AST-a ze schronu, ale wtedy liczył się jeszcze głos TZ-a, który nie chciał `ryzykować`.]
Wszystko we mnie krzyczy - `zabicie jest zabiciem`, jak powiedział wet, który usypiał maluchy. Niezależnie, jakie były moje motywy i jakie społeczne przyzwolenie miałam - zabiłam je. Nie mogę się z tym pogodzić, zwłaszcza, że wiem, iż będę musiała to robić i będę to robić. Tylko, [i:l5u09qcw]boh pomiłujsa[/i:l5u09qcw] - nie pozwól mi się z tym nigdy pogodzić.