A u moich korabiewiczaków mała katastrofa
Nieoceniona CatAngel zrobiła Horacemu ogłoszenia, od razu zadzwoniła bardzo miła i sensowna pani, umówiłam się na wizytę przedadopcyjną i ... klops. Horacy od paru dni trochę liniał i tak jakby nieco intensywniej się drapał. Wczoraj wymacałam mu pod brodą dwa małe strupki. Dzisiaj kudły z niego lecą garściami, jak po chemioterapii, na karku, podgardlu i łepetynie ma już spore łysinki. Kot w transporter i do weta. Diagnoza: "prawdopodobnie grzybica".
Horacy zamknięty w łazience, wymemłany w fungidermie i nafaszerowany immunodolem. Wizyta przedadopcyjna odwołana. Próbki sierści zapakowane, jutro jadą do labu. Wszystko, co da radę, wyrzucone na mróz albo do pralki. Jutro reszta będzie myta wodą z octem. Mam wizje stada zagrzybionych, łysych i rozdrapujących się kotów. Adopcja oczywiście wstrzymana do odwołania, tak Horacego jak i Luny.
Nie wiem, czy powinnam trzymać kciuki, żeby z próbek nic nie wyrosło (=nie ma grzyba, ale nie wiadomo co się dzieje), czy też wprost przeciwnie (=ma grzyba, ale przynajmniej wiadomo, co dalej).
