Tosza pisze:Swoja drogą, zastanoawałam się już kiedyś, a teraz temat wrócił sam-przy okazji, jak to jest z pp. Bo skoro wirus jest tak agresywny, ze nie trzeba kontaktowmiędzy zwierzętami, a wystarczy, że ktos ma kontakt z chorym kotem i później przynosi wirusa sobie do domu (sama znam takie wypadki), to powinno dochodzic do masowych epidemii- wszyscy ludzie, którzy byli wówczas w lecznicy powinni zarazić wszystkie nieszczepione koty, z którymi się zetkną, póki sie nie przebiora, wirus powinien zostać przeniesiony na inne osoby, z którymi sie spotkali w autobusie i w ten sposób ludzie, którzy nawet nie przechodzili obok lecznicy, zarażą własne koty. Przecież tak się nie dzieje. Wiem, że lecznice sa odkażane, ale ja mówie o poczekalni, w której nie pali sie non stop lampa bakteriobójcza. Więc jak to jest?
Znam wyjaśnienie, podane przez weterynarza (aczkolwiek ja je słyszałam przez osoby trzecie). Dociekliwi mogą dopytać swoich wetów, czy nic nie pokręciłam.
Wg udzielonego mi wyjaśnienia wirus panleukopenii roznosi się przez bezpośredni kontakt, a nie drogą kropelkową (przez powietrze). Tzn. żeby przenieść na sobie wirusa, musisz go fizycznie dotknąć. Od samego patrzenia się nie złapie
Z tym, że jest bardzo zjadliwy i ma bardzo wysoką przeżywalność, więc możliwa jest metoda zakażenia p.t miałam na kolanach kota z p., potem biorę na te same kolana zdrowego, nawet sporo później (ale na to samo ubranie, nie zdezynfekowane niczym). Oczywiście zakażenie nie jest pewne, tu gra rolę "dawka" wirusa i kwestia osobniczej odporności.
Dlatego ja z chorym kotem starałam się zachować maksimum ostrożności - do niczego się nie dotykać, na niczym nie siadać.
Wyobrażam sobie, że w dobrej lecznicy codziennie sprząta się poczekalnię za pomocą płynów dezynfekujących.