Dzisiaj od rana był niezły meksyk...Panu udało się złapać jeszcze młodszą trikolorkę, o tą:
Mamy niestety nie udało się złapać, jest sprytna a jak zobaczyła co się święci z córką to dała nogę i tyle ją widziano. Pan przyniósł mi tą koteczkę w koszu na bieliznę, a tą drugą, jakąś buro-białą w takim małym plastikowym koszyczku...Nie było sensu ich już przekładać do innego transportera, bo by nawiały. Wyjechaliśmy z Mińska ok. 10.30, cała operacja z powrotem do Mińska zajęła nam ze 3 godziny. Mało, ale mój małżonek nie był zachwycony i wyraził nadzieję, że dam mu już spokój z tym wożeniem kotów.
A mi jeszcze leży na sercu matka tej trikolorki i ta czarna koteczka z tego wątku...Też ją chciałam dzisiaj capnąć i ciachnąć, ale uciekała, bała się mnie. Chyba przestanę szukać domu tym trzem kotkom. Nie ma sensu, są zbyt dzikie. Najważniejsze to je pokastrować i jakoś tam sobie będą żyły jak dotąd.