No to opowieść o krówkach Wcześniej nie pisałam, zanim się nie odzwyczaiły, zeby potencjalnych domków nie odstraszyć.
Poranek (chociaż czwarta rano, to raczej środek nocy). Krówki we własnym apartamencie (dobrze, że Żmij czasowo opuścił rodzicielkę). Duet AA w łazience. Blusikowa śpi snem sprawiedliwego wymęczona kocim życiem
(Dla jasności jestem z tych, co to nastawiają budzik pół godziny wcześniej, żeby spokojnie do żywych wrócić) nagle włączają się "kogutki" (bo muczenia krówek to w żadnym razie nie przypomina) i Blusik chciał nie chciał nagle znajduje się w pozycji pionowej z pozycji horyzontalnej bez faz pośrednich i galopkiem do obory coby te drące mordeczki pozamykać. Delikatnie uchyla drzwi i przypomina sobie stary dobry serial, bo w tym momencie krówki wypadają jak tabun mustangów i mam tylko jedno skojarzenie - pamparampampam Bonanza!!!!!!! itd. Oczywiście mam w tym momencie niejakie wątpliwości czy towarzystwo przez noc nie rozmnażało się przez podział bądź pączkowanie, bowiem w oczach mi to tałatajstwo miga - galop do kuchni, powrót, znowu galop (a ponieważ odległości niewielkie, więc zanim krok postawię to jakiś "mustang" pod stopą). W końcu z niejakim wysiłkiem krokiem posuwistym docieram do kuchni. Całe stado oczywiście wykonuje następny utwór ze swojego bogatego repertuaru i do tego na cztery głosy (duet AA nieśmiało próbuje się włączyć z łazienki). Płaski talerz, kurczaczek się w rosołku podgrzewa, a towarzystwo szaleje! Aplauz kompletny dla mojej kuchni (qrde nie wiedziałam, że ze mnie taka doskonała kucharka). Wyciągam kurczaczka z garnka na talerz, żeby lekko rozmiary zmniejszyć, ale w tym momencie kończy się cierpliwość (ha ha ha cierpliwość) towarzystwa i na jednym udzie zwisa mi jedna krówka, a na drugim druga (dobrze, że nie cztery) jako istota czasami myśląca logicznie nawet nie próbuję towarzystwa usuwać (człowiek się uczy na błędach - raz spróbowałam i zanim zdąrzyłam się wyprostować znowu wisiały, a do tego trzeci zwisał z moich pleców

). Żarełko uszykowane, więc teraz skłon, po drodze użarcie w palec, który pachnie niewłaściwie, "winogronka" materializują się na podłodze i rozpoczyna się konsumpcja. oczywiście widząc towarzystwo nikt nie miasłby najmniejszych wątpliwości, żem sadystka i głodzę koty.
To było wspomnienie z początkowego okresu i teraz już "winogronek" nie miewam, ale pomysłów im nie brakuje. W każdym razie ciąg dalszy nastąpi (albo i nie).