Widziałyśmy Gacusia
Zadzwoniła Pani, że jest, leży w trawie, żeby szybko przyjechać. Byłyśmy natychmiast. Był. Leżał w trawie, która sięgała ponad mnie. Chciałyśmy go złapać, starałyśmy się bardzo, był na wyciągnięcie ręki, ale niestety. Nie dał się do siebie zbliżyć i natychmiast podnosił się i odchodził. W tej trawie nie miałyśmy najmniejszych nawet szans

Traciłyśmy go natychmiast z oczu.
Potem wyszedł i poszedł w kierunku drugiego pola z niewykoszonymi trawami. Postanowiłyśmy dać mu spokój, zrobiło się ciemno. Nie chciałyśmy go za bardzo płoszyć, bo jest na dobrej drodze do domu. Zostało mu ok. 7 km.
Zostawiłyśmy jedzenie i picie.
Plaster na łapce niestety jeszcze ma, ale nie utyka, nie wyglądal na bardziej chorego niż był wcześniej.
Na 1 zdjęciu (musicie uwierzyć na słowo, bo lampa nie błysnęła) to on.
Nie zakrapiałyśmy się na kleszcze ani inne robactwo, więc nie wiem ile mamy na sobie

Trochę szkoda, ale trudno. Brak klatki łapki snuje się za nami, jak cień

Najważniejsze, że żyje i idzie. Jest nieufny, więc ma szansę ujść z życiem przed złymi ludźmi.
To było wczoraj wieczorem. Ale wyrzuty sumienia mam ogromne

Dziś dziewczyny z Dżekim jadą do weterynarza na szczepienie, zawieźć porcje karmy i zobaczyć, jak sytuacja.
Dopóki Trojka zajmuje miejsce w DT nie damy rady wziąć kolejnego kocurka do leczenia i kastracji.



wśród tych trwa byłyśmy na z góry straconej pozycji
