O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw cze 28, 2007 23:50

swietna historia :ok:

Kasia_1991

Uwaga
 
Posty: 5929
Od: Nie mar 18, 2007 12:58

Post » Pt cze 29, 2007 22:47

ja mojego kota kupowałam tydzień...wypatrzyłam go spośród 5 innych kociąt ...miał białe skarpety i biały krawat reszta czarna w słońcu pokazywały się pręgowania. Spodobało mi sie w nim to ze przed podejściem do miski z jedzeniem mył się po skończeniu jedzenia tez sie mył, kiedy chciałam sprawdzić mu płeć złożył nóżki i zasłonił się ogonkiem ...w tym momencie sie rozpłynęłam i stwierdziłam ze muszę go mieć i tak się stało :) jest ze mną już 8 m-cy a ma rok :)

niu

 
Posty: 3
Od: Pt cze 29, 2007 22:34
Lokalizacja: katowice

Post » Pon lip 02, 2007 8:18

Ja od soboty mam dwa śliczne kociaki: Lulu i Lucka. Trudno określić czy planowałam mieć kota. Na początku na pewno niee. Poszliśmy na działkę do koleżanki, gdzie tymczasowo mieszka Nadja, piękna kotka. Zaczęliśmy o niej rozmawiać. Nigdy w życiu nie brałam pod uwagę tego, ze można mieć kotka w domu. Ja od kiedy pamiętam zawsze miałam psy. Mówiło się, że koty nie są wierne, że uciekają, że może ich nie być miesiącami w domu. I w to wierzyłam. Do czasu. Po rozmowie z koleżanką zaczęłam sie zastanawiać, czy wziąć kota. Niedługo ( za miesiąc) wyprowadzamy się z moim Chłopakiem, Łukaszem do Łodzi. Nalegałam, żebyśmy kupili sobie do Łodzi jakies zwierzątko. Nie chciałam całymi dniami siedzieć sama ( Łukasz będzie pracował do późna, juz ma zaklepane miejsce w pracy). Zastanawiałam się nad różnymi zwierzątkami... Królik nie, siedziałby w klatce i by się męczył, nawet jakbym go wypuszczała od czasu do czasu. Jakby nikogo nie było w domku to siedziałby w klatce.. Królik stanowczo odpada. Chomik jeszcze gorszy, nawet się nie da pogłaskać, poza tym siedzi w akwarium i też się na pewno męczy... Na pewno wolałby żyć na wolności.. Chomik w takim razie też odpada. Papugi też nie. Inna koleżanka ma papugę, jest takim dzikusem, że to się w głowie nie mieści. Nie można jej z klatki wypuścić bo dziobie wszystko co się rusza. Siedzi cały czas w klatce... Pewnie juz zapomniała jak się lata. Papuga też stanowczo odpada... Tez by się męczyła. Pies również odpada. Trzeba z nim wychodzić. Może nam zasikać mieszkanie, jakby coś komus wypadło i nie mógłby z nim wyjsc. A później już by sikał cały czas... W koncu pomyślałam o kocie. Przypomniała mi się rozmowa z Asią na temat Nadji. Przyszłam do domku i weszłam na Allegro zobaczyć jakie kotki są wystawione. Przeglądałam te aukcje ze średnim zainteresowaniem ( moze dlatego, ze juz późno bylo) i nagle rzuciło mi się w oczy imię Lulu... Weszłam na tą aukcję, ale szybko z niej wyszłam bo byłam juz strasznie śpiąca. Na drugi dzień znów weszlam na tą aukcję. Musiałam poprosić o pozwolenie na licytację.. Niestety nikt mi jej nie chciał dać.. Czekałam na Łukasza aż przyjdzie z pracy. Byłam pewna, ze chcę Lulu, Lucka też ale już mniej. Może dlatego, że nie bał się aparatu i nie robił takich wielkich oczków na zdjęciach jak Lulu :D. W koncu zadzwonił domofon.. Jest Łukasz. Wchodzi do domku, a ja od drzwi krzyczę:" Misiu zgódź się!!" Popatrzył się na mnie jak na głupią i zapytał sie o co chodzi... Wszedł do pokoju.. Pokazałam mu Lulu... Była pierwsza na zdjęciu. Usłyszałam tylko: " Zapomnij.." Zaczęło się proszenie, błaganie, krzyczenie, obrazanie się, płacz. W końcu się zgodził... Ale jak mu teraz powiedzieć, ze jest jeszcze Lucek. Łukasz od razu zauważył po mojej minie, ze coś jest nie tak. Zapytał sie jaki jest haczyk. Pokazałam mu Lucka. No i wszystko od początku... Proszenie, błaganie, tłumaczenie, ze nie można ich rozdzielać, że razem będzie im lepiej, bo sie będą razem bawić. Zgodził się, ale... dopiero jak sie do Lodzi wyprowadzimy. Czyli za około miesiąc... Nie mogłam na to pozwolić... Bo przez ten miesiąc Kotki na pewno znalazłyby jakiś dom. Wcześniej mieliśmy pieska- Tequilę... Strasznie zniszczyła Łukaszowi pokój.. Jedynym argumentem bylo to, że kotki mogą zniszczyć nasze nowe mieszkanie, a jak je teraz weźmiemy to je oduczymy w razie czego ich złego zachowania. Po godzinie dostałam pozwolenie. Teraz tylko musiałam mu powiedzieć, ze po Lucka i Lulu musimy jechać aż do Poznania. Znów było proszenie, bałganie, nawet wymuszony płacz. Ustąpił, dzwonię pod jakiś podany nr tel. Zadzwoniłam do pani Ani. Była bardzo miła i sympatyczna, ale widziałam, że coś jest nie tak. Nie pomyślałam o tym, że po dwa dachowce jadę około 200 km. Jakby tutaj bylo mało.. :D. Dowiedziałam się, ze ktoś był przede mną, kto chciał Lucka i Lulu... Na moje szczęście ta osoba się wycofała. Sprawdziłam pociągi do Poznania... 4 h w pociągu koszmar.. ale w koncu jadę po Kotki. Po moje ukochane Kotki.
Teraz wiem, że kotki są bardzo kochane. Każdemu je polecam.. Wczoraj wszyscy położyliśmy się po południu spać... Lucek przez godzinkę ssał mi palca... Coś mu się śniło. Ubaw jest z nimi straszny... Szczególnie jak o 2.00 w nocy słychać drapanie po łóżku,za chwilkę pazurki są juz wbite w kolanko. :D Nigdy bym nie przypuszczała, że Kotki mogą być aż takie kochane. . . :D

Madziaa

 
Posty: 111
Od: Czw cze 28, 2007 15:28
Lokalizacja: Zduńska Wola

Post » Wto lip 03, 2007 10:37

Ja tylko jak by ktoś miał ochotę poznać moje "koty" ( zawsze 1 ) to wklejam swój wątek bo z kotami to miałam trochę przygód. Jak by ktoś miał czas to zapraszam, ale to dłuuuugie. Wasze historie są wzruszające
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=58439&highlight=

KarolinaLUNA

 
Posty: 426
Od: Pt gru 29, 2006 14:47

Post » Wto lip 03, 2007 22:24

tez sie pochwale ;)

Na wstepie zaznacze, ze a) moja mama od zawsze twierdzila, ze zeby miec zwierzaki to trzeba miec domek a nie mieszkanie na 7 pietrze b) Jestem alergiczka i w cielecym wieku na sam widok kota ;) zdychalam na astme (podobno.. ja tego nie pamietam :lol: )

Sil #1
Wracalam ze szkoly do domu. Pod drzwiami mieszkania zobaczylam mala, bura kulke.... dalam kulce jesc, i wyszlam z psem, majac nadzieje, ze kulka do czasu jako wroce ze spaceru zdarzy wrocic do siebie do domu... niestety, gd wrocilam po jakis 30 minutach zobaczylam ,ze kulka drzemie w najlepsze na wycieraczce... nic to... poczekam jeszcze 15 minut i napewno pojdzie do siebie - pomyslalam. Weszlam do mieszkania, zamknelam drzwi i od razu wszelkie moje mocne postanowienia wziely w leb - kulka pod drzwiami zaczela drzec sie w nieboglosy :) . Zwinelam wiec rzeczona kulke, zasypalam proszkiem na pchly, wrzucilam do lazienki, dalam wode.... a ze musialam jeszcze wysc na chwile drzwi do lazieni opatrzylam kartka z napisem "uwaga za drzwiami siedzi kot i gubi pchly" :lol: Kiedy wrocilam do domu zastalam tam juz mojaj mame z gotowym wykladem na temat alergii, reakcji alregicznych i zameczanych zwierzatkach, ktore w mieszkaniach sa nieszczesliwe ;)
Po drodze do veta nadal sluchalam wykladu... u weta sluchalam wykladu... i w sumie nadal slucham wykladu (choc teraz juz przez telefon :D ) Sil #1 mieszkal z nami pol roku - pal licho jego niechec do kuwet i robienie do kwiatkow.... najgorsze bylo to, ze uparl sie, ze bedzie kotem wychodzacym (nikt nigdy nie widzial kiedy wychodzi, za to wszyscy doskonale slyszeli kiedy wracal) - co przy 7 pietrze, w klatce z domofonem nie jest najszczesliwszym pomyslem... Sil wiec znalazl swoje miejsce na ziemi w domu z ogrodkiem.

Sil #2 Troche czasu po tym, jak Sil#1 znalazl nowy dom, stwierdzilam, ze .... strasznie mi brakuje kota. Po szybkich ustaleniach z siostra (kto pacyfikuje mame), zalawieniu sobie transporterka, wzielam do reki wyborcza, szukajac ogloszen o kociakach. W glowie legl mi sie wizerunek kociaka idealnego - rudego pregusa. Znalazlam w koncu ogloszenie, brzmiace mniej wiecej "rude, pregowane, czarne kociaki oddam" zadzwonilam do pani, drzacym glosem pytajac, czy rudy kocurek jest. Jest - uslyszalam. A gdzie mozna go odebrac? - Na zoliborzu. - Bede za 20 minut.
Jedna reka zakladajc buty druga zadzwonilam po taksowke... Pojechalam pod wskazany adres. Panu w taksowce powiedzialam, zeby poczekal - dlugo nie potrwa (bylam naiwna ;) ). Weszlam do mieszkania i mowie pani... ja dzwonilam niedawno - przyjechalam po kotka. Pani usadowila mnie na fotelu i zniknela w pokoju... wyszla z tamtad z kotem, ktory nicholere nie chcial byc rudy, byl poprostu najzwyczajniejszym krowkiem w dodatku ze strupami na nosie. Juz juz otwieralam usta, zeby zaprotestowac i powiedziec, ze ja chce rudego, kiedy kociak trafil na moje rece.... Nie nie wczepil sie we mnie, nie zaczal mruczec, nie zasnal.... otworzyl swoje slipia i z oburzeniem w oczach zdawal sie mowic "ja cie nie znam, wiec jakim cholernym prawem trzymasz mnie na rekach?" .... w tym momencie wywietrzaly mi z glowy wszelkie rudosci swiata ;) Wiedzialam ,ze to jest MOJ kot :) .... oczywiscie cale procedury spisywania umowy adopcyjnej troche trwaly... i wole nie pamietac ile zaplacilam wtedy za taksowke - Pan dzielnie czekal na mnie 40 minut.
Spacyfikowanie mamy w porownaniu z rozmowa z pania z TOZ-u o tym dlaczego Sylwi ma byc wlasnie moj bylo juz naprawde pestka ;)

Baszka.
pomysl o tym, ze lepsze od jednego kota sa tylko dwa koty legl sie w mojej glowie od zawsze wlasciwie.... Ale zawsze cos bylo pod gorke. Kiedys w ramach szukania informacji na necie, znalazlam to forum. Z usmiechem szczescia na twarzy zaczelam czytac .. i okazalo sie, ze nie jestem w swoim zdaniu odosobniona :).... wzielam sie wiec za urabianie TZ-a... wykorzystalam pelen wachlarz argumentow i kontrargumentow na "nie stac nas", "dwa koty to o jednego za duzo" i caly czas slyszalam "nie"... nie wiem wlasciwie czy moj TZ zgodzil sie dla swietego spokoju, czy przekonalam go w jakis inny sposob, bo ktoregos wieczora, po moim stalym tekscie "ale podyskutujmy na temat kota " uslyszalam wyczekiwane "dobra zgadzam sie"... wizja paletajacej sie wszedzie, uroczej, puchowej rudej kulki powrocila :D
Nastepnego dnia z rana weszlam na forum i napisalam, ze szukam malego rudego kocurka. na PW odezwala sie do mnie justyna_ebe... (PW przechowuje do dzisiaj ;) ) napisala, ze ma kocurka, bezowego... sek w tym, ze ma kolo 2 lat. Podala linka do watku... weszlam. Ze zdjec patrzyla na mnie wcale nie ruda sliczna puszysta kuleczka, tylko niemlosiernie brudny zachudzony kocur z zaropialymi oczami i sierscia jak szczecina... w dodatku zamiast mojej ukochanej trojkatnej mordki zaopatrzony w zupelnie okragla troche persia (brrrrrrr) paszcze.... zaczelam przegladac zdjecia dalej... i bec. Zobaczylam jego ogon i chwile dalej - sliczne rozowe poduszeczki w ciemno bezowym futerku... no i sie zakochalam ;)... pozostalo mi wybranie jak najladnieszego zdjecia, i podeslanie go TZ-owi z dlugasnym opisem dlaczego to jest walsnie kot dla nas pomimo, ze nie jest kociakiem.... opis byl strasznie dlugasny "zobacz jakie on ma lapkiiiiiiiiii a jaki ogoooneeeeeeeeek " :D ... pol godziny pozniej juz wisialam u justyny na telefonie, czulam sie jakbym znow zdawala mature... no bo wytlumacz czlowiekowi, ktory nawet Cie nie widzi, ze kot ma byc wlasnie twoj


ufff.. mam jeszcze LaLe, ale jej opis moze kiedy indziej ;)

pzdr
GreenEvil

GreenEvil

 
Posty: 2703
Od: Pon mar 27, 2006 8:33
Lokalizacja: Warszawa/Zielonka

Post » Czw lip 12, 2007 12:04

nie jestem pewna czy w ogóle się dopisywać - na tle waszych historii oraz średniej kotów przypadających na jednego forumowicza wypadam dość marnie ;-)
u nas było tak:

"Kredkowisko czyli dramat psychologiczny w jednym akcie"

osoby dramatu:
mały, ciemny, brudny, wrzeszczący kociak - takie "niewiadomoco" ;-)
Pani Sąsiadka - zapalona kociara
Olenka - posiadaczka niespełnionych odwiecznych marzeń o kocie
Małżonek - "kot w domu?! nie! no, moooooże kiedyś..."
Synek - synek

czas i miejsce akcji:
sobotnie popołudnie, miasto na śląsku

Olenka, Małżonek i Synek, po powrocie z rodzinnego wypadu na basen, przygotowują się do obiadu. Z ogródka pod domem dobiegają przeraźliwe wrzaski - "co to za ptaszysko tak się wydziera?". Dzwoni komórka.
Pani Sąsiadka (przez komórkę):
- Pani Olu (chlip), jeśli Synek chce zobaczyć maleńkiego kotka (chlip) to przyjdźcie do ogródka. Ale proszę się dobrze zastanowić (chlip) bo jest cudny (chlip, chlip).
Olenka i Synek schodzą do ogródka. Pani Sąsiadka ze łzami w oczach, nerwowo zaciągając się papierosem:
- On jest taki maleńki (chlip). Nie przeżyje nocy na dworze (chlip, chlip). Chyba matka go zgubiła w czasie przenoszenia gniazda (chlip). Chodził po ulicy i strasznie krzyczał, zupełnie nie po kociemu (chlip).
Dopiero teraz dostrzegamy małą, ciemną, zakurzoną kulkę futra na kolanach Pani Sąsiadki. Kolana Olenki się uginają... Mętlik w głowie: "kot!, nie, no nie mogę :-(, ale chcę!, Małżonek nas wyrzuci, pracujemy do późna, planujemy ciążę, lubimy wyjeżdżać, matko jaka bieda z tego kota!, nie można go tak zostawić, jezu co robić, biorę!, nie ,nie mogę, przynajmniej do weterynarza, a potem najwyżej poszukam mu domu".
Olenka bierze kulkę na ręce, a kulka przytula się całym ciałkiem... Już nie krzyczy...
Olenka do Małżonka, wpadając do domu z kotem na ręku i łzami w oczach:
- Kochanie (chlip), możesz mnie zabić, ale nie mogłam go tak zostawić (chlip). Proszę zawieź nas do weterynarza.
Małżonek - ze stoickim spokojem:
- Dobrze. Tylko odwołam tenisa.

Epilog:
Mała, niemiłosiernie zakurzona kulka okazała się szylkretową kociczką, mniej-więcej miesięczną. Kiedy Małżonek z wersji "kot?! nie ma mowy" poprzez "jest mi obojętne czy kot zostanie" dotarł do opcji "ty jesteś jej mamą. ona już u nas chyba zostanie." - wtedy uznałam, że można kotu nadać imię i tak kulka została Kredką - skojarzenie z szylkretką i kolorami :-) Jest w niej diabełek i aniołek, potrafi gryźć jak pirania, ale kiedy zasypia mi na szyi (jak kołnierz z lisa ;-) ), mrucząc intensywnie - wybaczam jej wszystko ;-) I po tym pierwszym wieczorze nigdy więcej już tak rozpaczliwie nie krzyczała - znalazła nową mamę :-)

krecia p.

 
Posty: 3
Od: Czw lip 12, 2007 10:52
Lokalizacja: śląsk

Post » Czw lip 12, 2007 13:16

śliczna opowieść :-)

ewung

 
Posty: 9961
Od: Pon lis 13, 2006 13:04
Lokalizacja: Usa

Post » Pt lip 13, 2007 17:33

Nasza Historia zaczyna się dość smutno. Po śmierci Zuzi, zaczęło mi brakować kociego mruczenia i dyrygowania psem. Cała rodzina po 16 latach przeżytych z Zuzią była wielce zasmucona, że kocinka odeszła .Zaczęłam przeglądać ogłoszenia, bardzo chciałam rudą kotkę. Po długich i bezowocnych poszukiwaniach trafiłam do Krakowskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami. Tam na zapleczu jakiejś firmy, znajdowało się kocie przytulisko. Trzy Kocice i jeden wielki Kocur , na widok którego serce mi pękało bo był bardzo podobny do mojej Zuzi. Wszystkie te koty wychowywały się razem.Opiekowała się nimi Starsza Pani, która niestety zmarła. Sąsiadka wezwała pracowników schroniska, którzy wyłapali koty. Kocur schował się w za regałem z książkami i tam go znalazła Córka Starszej Pani. Dowiedziała się o losie pozostałych kotów i pojechała do schroniska. Kiedy , zaczeła je wołać po imieniu to wyszły trzy sierotki wtulone w siebie. Niestety Córka Starszej Pani nie miała warunków, na to aby mieszkać z kotami i oddała je do Towarzystwa .Z tego co wiem wszystkie kotki znalazły dom( myślę ,że Starsza Pani się zajęła). Kiedy przywiozłam Gabę do domu, prysneła za szafę i tak siedziała tam trzy dni. Podsuwałam jej kocie smakołyki. Nie wychodziła. Pod koniec trzeciego dnia poinformowałam Moją Szanowną Rodzicielkę, że tak być nie może! Odsuwamy szafę.
Szafa została odsunięta, ale kocinka siedziała we wnęce pod szafą. Padłam na brzuch i wyciągnęłam swoje ręce licząc się z podrapaniem albo pogryzieniem. Nie wiem, której z nas szybciej biło serce, mnie czy kocicy. Przytuliłam tego potwora do siebie i tak Gaba która później została Myzią postanowiła ,że możemy się zaprzyjaźnić. Byly uzasadnione obawy jak Seter zareaguje na nową lokatorkę. Nasz strach okazał się zbędny. Szant nigdy Myzi szanować nie będzie i jak grzebie mu łapą w misce przegoni po całym mieszkaniu, ale nadal chyba pamięta wychowanie przez Kocicę Zuzię.O tym jednak kiedy indziej:)
ObrazekObrazek
Moja Myzia Myziasta

wanienkazmigaczami

 
Posty: 5
Od: Pt lip 13, 2007 11:02

Post » Wto sie 21, 2007 10:49

Nasza Kocica mieszkała wcześniej w piwnicy, tuż obok wejścia do domu Zaczeliśmy ją dokarmiać. Po jakimś czasie zauważyliśmy ,że się "zaokrągliła". Coraz częściej przebywała u nas, aż w końcu koło wielkanocy przyszła pod drzwi i strasznie miauczała. Tydzień pózniej ni stąd ni z owąd przyprowadziła nam w pyszczku kociaka. Podbiegłą z nim do kanapy i tam się ukryła. Przenieśliśmy koty do legowiska zrobionego na prędce. Po jakiej godzinie kocica wyszła na zewnątrz. Myśleliśmy, że odrzuciła kociaka, ale po chwili wróciłą z drugim. Potem z trzecim, czwartym i w końcu piątym. Nie mogliśmy wyrzucić bidulki z młodymi na ulice i tak została u nas a kocięta po trzech miesiącach poszły w dobre ręce.

R2D2

 
Posty: 3
Od: Wto sie 07, 2007 9:29
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw sie 23, 2007 18:49

Witam :)
Jakby nie patrzeć to mój pierwszy post na tym forum, pomimo, że czytuje je już od dłuższego czasu :) I chyba to niezłe wątek żeby zacząć :)

No więc zacznę od tego, że nigdy nie przepadałem za kotami :lol:
W domu zawsze mieliśmy psa i zawsze uważałem, że te zwierzaki są o niebo inteligentniejsze i "lepsze", a koty to jakieś brudne i zapchlone sierściuchy. Na taką opinię wpływał też fakt, że na podwórku nie było nigdy normalnych, czystych i zadbanych kotów, tylko same "śmietnikowe". Oprócz psów, miałem również królika, który dwa lata temu poszedł kicać na wiecznie zieloną łąkę ;) i było to moje ostatnie zwierzę... Niby w domu bywały zwierzęta rodzinki lub znajomych gdy potrzebowali opiekuna podczas ich wyjazdów, ale to nie to samo co własny futrzak... Niestety wciąż mieszkam z rodzicami i nie mogłem podjąć jednoosobowo decyzji o wprowadzeniu jakiegokolwiek zwierzaka, a oni ciągle byli na nie.

Cała historia mojej adopcji zaczyna się pod koniec czerwca... W piątkowy wieczór wraz ze znajomymi wybraliśmy się na małe piwko na starówkę. Jak to często bywa przyszedł taki czas kiedy lokal się znudził i postanowiliśmy zmienić miejsce imprezowania... Już mieliśmy wchodzić do lokalu kiedy zadzwonił znajomy, że zaraz do nas dołączy, więc postanowiliśmy poczekać na niego na zewnątrz. No i wtedy zaczęło się... Z pobliskiej bramy wytoczyła się najpierw jedna czarna kulka, po chwili kolejna i jeszcze jedna i kolejna... Oczywiście wszyscy, poza mną, wpadli zachwyt i zaczęli się bawić z maluchami. Mnie jakoś średnio to bawiło... do czasu aż jeden z nich usilnie starał się na mnie wdrapać... Próbował i próbował aż w końcu po jeansach i polarze wlazł mi na plecy, skąd szybkim ruchem przeskoczył na ramię i zaczął się łasić... Zgiąłem rękę w łokciu, kot tylko na mnie spojrzał wzrokiem a'la shrekowy kot i... zasnął. Oczywiście na początku starałem się go odłożyć i wybić mu z głowy takie numery i chciałem go odłożyć, ale albo mi się oberwało od znajomych żeby nie przeszkadzać mu spać, albo kot się jeszcze bardziej wtulał w zagięcie ręki... Chcąc nie chcąc zabrałem kota na piwo pod parasolki, chowając go pod polar ;) No a później nie było już wyjścia. Kot wrócił ze mną z imprezy do domu. Tym sposobem zostałem adoptowany przez kota...

Na szczęście w tym czasie w domu był tylko ojciec, a matka miała wrócić tydzień później. Ojciec przyjął gościa spokojnie i tylko poinformował mnie, że matka nie cierpi kotów i na pewno nie będzie zachwycona... Od tego momentu zaczęła się mozolna walka o przekonanie rodzinki do nowego jej członka... Następnego dnia kot oczywiście trafił do weta, który ocenił jego wiek na około 6 tygodni, pozbył się radośnie skaczących pcheł z sierści i robaczków oraz potwierdził, że to kotka...
Matka po powrocie, zgodnie z przypuszczeniami strasznie się wściekała (może dlatego, że dowiedziała się o kotce dopiero po tygodniu :roll: ) i kazała eksmitować kota i nawet sama szukała chętnych... Ja spokojnie "ściemniałem", że kota nie można oddać przed szczepieniem, potem, że przecież potrzebne jest drugie szczepienie... :wink: No i w końcu się pogodziła z tym, że kot zostaje :D chociaż dalej twierdzi, że nie lubi kotów i że jej ciągle śmierdzi... Mając pewność, że kot już nie zmieni właściciela mogłem spokojnie nadać jej imię Saya (pomysł koleżanki).

Tym sposobem zyskałem nowego przyjaciela. A "w pakiecie" dostałem pokaźną ilość dziur w rękach po zębach i kilka szram po pazurkach, no i przede wszystkim mruczącą przylepę :)

A oto Saya:
Obrazek
Pozdrawiam :)

ronin

 
Posty: 3
Od: Czw gru 07, 2006 16:27

Post » Czw sie 23, 2007 19:27

Piekna historia,
piekny kot!

Witajcie na forum! :D
Dorota, Mru(czek), Chipolit, Norka, O'Gon (Burak); Balbina, Tygrysiunia, Bolek i Coco za TM

Dorota

 
Posty: 67146
Od: Pon maja 20, 2002 13:49
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Czw sie 23, 2007 20:06

Nowe miasto, nowa praca, nikogo nie znałam...... W pierwszym tygodniu po przeprowadzce wzięłam ze schroniska koteczka- czarną Pannę Migotkę. Powiedzieli mi ze ma trzy miesiące, je wszystko, jest zdrowa, korzysta z kuwety. Z tego wszystkiego prawdą było tylko to że korzystała z kuwety. Była kochana, malutka kruszynka, tylko że nic nie była w stanie przełknąć, była tak zabiedzona że po dwóch tygodniach, mimo starań moich i weterynarza, dwa ostatnie dni były koszmarem. Ostra niewydolność nerek, wstrząs septyczny, mimo leków reanimacyjnych (jako lekarz sama podawałam jej leki wisząc przez pół nocy na telefonie z weterynarzem)- o drugiej w nocy zaczęła dostawać drgawek, pędziłam z nią taksówką do lecznicy ale niestety jej serduszko nie wytrzymało tego... Mimo natychmiast podjętej reanimacji juz nie zamruczała, odeszła.....A ja ryczałam weterynarzowi w rękaw pod lecznicą o drugiej w nocy, deszcz padał...... Nie chciałam wracać do obcego jeszcze nowego domu, gdzie stały miseczki, kuwetka, piłeczki i nie miał się kto nimi bawić.... Weterynarz sklął schronisko i powiedział że niestety to kolejny kotek, który w szybkim czasie mu umiera po zabraniu ze schroniska. Obiecał że osobiście znajdzie dla mnie ogoniastego towarzysza. Po chyba dwóch tygodniach dostałam telefon że mam jechac na taka i taką ulicę, jest kotek. Pojechałam. Przywitała mnie piękna syjamka i nieodrodne trzy kociaki- dwie tłusciutkie krówki i jedna czarnulka. Czarnulka była dla mnie, dzieciaki z bardzo powaznymi minami dokonały transakcji (przy współudziale rodziców) i za całe 10 zł otrzymałam wrzeszczące czarne rozgadane..... Taika (po fińsku zaczarowana) pierwszy tydzień przesiedziała za sedesem. Potem zaczęła ostrożnie zza niego wychodzić, trafiła do mojego łóżka i tak już zostało. Co noc śpi ze mną i mruczy mi do snu. Od czterech lat. Trzy lata temu uratowała mi życie. Strasznbie zaczęła histeryzować w domu, była bardzo niespokojna, w końcu spadła z szafy w pełni zdrowia, łamiąc sobie łapkę. Razem z wetem doszliśmy do wniosku że to nie jest normalne aby zdrowy kot spadał z szafy..... Po przemysleniu wezwałam fachowców ze spółdzielni, okazało się że mam taki wyciek gazu że skali zabrakło. Wszystko mogło w kazdej chwili wybuchnąć, ja byłam pottruta i mogłam umrzec w nocy. Gdyby nie Taika........
Oczywiście to nie wszystkie koty w moim zyciu ale to juz inna bajka......

Madeleine

 
Posty: 36
Od: Czw lut 02, 2006 21:49
Lokalizacja: wałbrzych

Post » Pt sie 24, 2007 11:38

myślałam, że się już wypowiadałam w takim wątku.
nie mam teraz czasu, żeby przeczytać go całego, bo jestem w pracy, ale na pewno przeczytam.
mam 4 koty.

Maks - 3 lata i 3 miesiące
Obrazek
Pewnego dnia, 2 lata temu, na naszym podwórku pojawił się czarny kociak. wzięliśmy go do domu, ponieważ było bardzo zimno i kotek cały się trząsł. Wywiesiliśmy ogłoszenia w sklepach - kotek był bardzo zadbany, podejrzewaliśmy, że ktoś się po niego zgłosi. Jednak minął tydzień i nikt się nie odezwał. A przez ten tydzień bardzo się przywiązaliśmy do czarnego znajdki.
Kiedy już mieliśmy zdjąć ogłoszenia, pojawiła się pod naszą bramą babcinka o lasce, prowadzona przez córkę, która przeszła po lodzie i śniegu z drugiej części osiedla, bo dopiero teraz znalazła ogłoszenie. Opisała mi kotka tak, że nie miałam wątpliwości, że to był jej Olek
(kotek był czarny, ale miał przy ogonie kilka białych niteczek).

Kiedy mały zniknął, poczuliśmy, że w naszym domu zrobiło się pusto, i postanowiliśmy przygarnąć jakiegoś kota. uparłam się na rudzielca.
Był luty i nigdzie nie było rudych maluchów. wszyscy kazali mi czekać do wiosny. ponieważ byłam bardzo niecierpliwa,
zaczęłam przeglądać ogłoszenia w Wyborczej i trafiłam na ogłoszenie o kotku lubiącym wodę.
zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na następny dzień na odbiór kotka
(żadnych ankiet, umów adopcyjnych, szczegółowych pytań).
kotek okazał się całkiem sporym 8-miesięcznym buraskiem z białymi i rudymi łatami (dziwne jak na kocura).
został znaleziony jako 4-miesięczny maluch ze złamaną miednicą, po potrąceniu przez samochód. ludzie, którzy go znaleźli, zajęli się nim, i kiedy już został wyleczony, zamieścili ogłoszenie. tak właśnie Maks pojawił się w moim życiu.


Emilka - 1 rok 1 miesiąc (właściwie kotka Dużego)
Obrazek
Emilka trafiła do nas z Fundacji Animalia w Poznaniu. miała wtedy 10 tygodni. ja chciałam wziąć jakiegoś bezłapka, bezoczka, czy inną kocią sierotkę, ale Duży uparł się, że jak już bierzemy drugiego kota, to on wybiera. wybrał najładniejszą maludę na allegro :wink:

Elmo - 2 lata
Obrazek
dałam mu na imię Elmo, bo kiedy jechałam z nim taksówką do lecznicy,
przyszło mi do głowy tylko imię mojego ulubionego bohatera ulicy Sezamkowej. wiem, że już jeden Elmo na forum jest, ale nie o to chodzi.
szłam rano do pracy, a on siedział na chodniku - bez jednego oka,
niewidomy na drugie, z zakrwawionym pyszczkiem, skrzepami na nosku i
z raną na szyi. ktoś rzucił mu parę kawałków kiełbasy, ale on nie mógł ich zobaczyć. siedział skulony z główką przy ziemi.
wzięłam go na ręce i zaniosłam do domu. umyłam go, wytarłam i wysuszyłam, a później zawiozłam taksówką do lecznicy.
w lecznicy dowiedziałam się, że to kocur, niekastrowany, około 1.5 roku.
Dostał Stronghold na pchły (miał masę strupków wokół uszu i na karku), pan doktor wyczyścił mu uszka i podał antybiotyk (amoksycylinę - chyba).
Elmo ma opuchniętą główkę i krwiak na oku, który być może powoduje to, że nie widzi. ale równie dobrze może nie będzie widział nigdy.


obecnie Elmo to straszny łobuz i słodki mizantrop :wink: uwielbia spać w pościeli albo leżeć kołami do góry przy wiatraczku.

i wreszcie ostatnie dokocenie:

Domino - 5-6 lat
Obrazek
przez całe swoje kocie życie nie obchodziła nikogo i pewnie by już nie żyła, gdyby nie Bajka, która zabrała ją ze schroniska na SGGW, i która później namówiła mnie, żebym wzięła ją na przyczepkę do Bezika, który jechał do mnie na tymczas. Bezik znalazł dom, ale Domino, która była chuda, z brzydkimi strupami na skórze, z gnijącymi zębami, musiała najpierw dojść do siebie. kiedy już zaczęła przypominać kota, badania przed sterylką wykazały FIV, i niewydolność nerek, która pojawiła się jako efekt choroby. Domino umiera. jestem jej pierwszym i jedynym domem stałym, w który zmieniłam się z domu tymczasowego. codziennie proszę ją, żeby mnie nie zostawiała. ale ona odejdzie. pewnie już bardzo niedługo.

to wszystko... więcej kotów nie mam i nie przewiduję, chociaż naprawdę wzięłabym na zawsze każdego kota potrzebującego domu.

puss

 
Posty: 11740
Od: Czw lis 09, 2006 13:24
Lokalizacja: Poznań

Post » Sob sie 25, 2007 12:17

Ojej - weszłam na forum, żeby zobaczyć, co z Domi puss i widzę ciekawy temat. Myślę, skrobnę coś o moich, a tu przede mną puss pisze m.in. właśnie o Domino, za którą wszystkie moje Ogony trzymają pazurki.
To chyba dobry znak :)

Sporo ich, wiec przedstawią się wieczorkiem, jak będę miała juz wolne :wink:
Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeśli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla Ciebie jedyny na świecie(...) Mały Książe

http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=111621

mamucik

 
Posty: 2942
Od: Wto kwi 20, 2004 12:27
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto sie 28, 2007 22:01

A ja swojego Kacperka znalazlam w kontenerze na smieci. mial jak to wet okreslil pewnie ze 2 dni. no wiec bawilam sie w mamke. jezdzilam do weta bo albo rzygal, albo nie konczyl kukowac. cyrk na kolkach. a teraz mam 7 kilo kocura wielgachnego, ktorego za nic nie da sie odchudzic ...

alokazja

 
Posty: 25
Od: Pt sie 24, 2007 9:11
Lokalizacja: Kraków - Azory

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Majestic-12 [Bot], RobertWeilk i 28 gości