tez sie pochwale
Na wstepie zaznacze, ze a) moja mama od zawsze twierdzila, ze zeby miec zwierzaki to trzeba miec domek a nie mieszkanie na 7 pietrze b) Jestem alergiczka i w cielecym wieku na sam widok kota

zdychalam na astme (podobno.. ja tego nie pamietam

)
Sil #1
Wracalam ze szkoly do domu. Pod drzwiami mieszkania zobaczylam mala, bura kulke.... dalam kulce jesc, i wyszlam z psem, majac nadzieje, ze kulka do czasu jako wroce ze spaceru zdarzy wrocic do siebie do domu... niestety, gd wrocilam po jakis 30 minutach zobaczylam ,ze kulka drzemie w najlepsze na wycieraczce... nic to... poczekam jeszcze 15 minut i napewno pojdzie do siebie - pomyslalam. Weszlam do mieszkania, zamknelam drzwi i od razu wszelkie moje mocne postanowienia wziely w leb - kulka pod drzwiami zaczela drzec sie w nieboglosy

. Zwinelam wiec rzeczona kulke, zasypalam proszkiem na pchly, wrzucilam do lazienki, dalam wode.... a ze musialam jeszcze wysc na chwile drzwi do lazieni opatrzylam kartka z napisem "uwaga za drzwiami siedzi kot i gubi pchly"

Kiedy wrocilam do domu zastalam tam juz mojaj mame z gotowym wykladem na temat alergii, reakcji alregicznych i zameczanych zwierzatkach, ktore w mieszkaniach sa nieszczesliwe
Po drodze do veta nadal sluchalam wykladu... u weta sluchalam wykladu... i w sumie nadal slucham wykladu (choc teraz juz przez telefon

) Sil #1 mieszkal z nami pol roku - pal licho jego niechec do kuwet i robienie do kwiatkow.... najgorsze bylo to, ze uparl sie, ze bedzie kotem wychodzacym (nikt nigdy nie widzial kiedy wychodzi, za to wszyscy doskonale slyszeli kiedy wracal) - co przy 7 pietrze, w klatce z domofonem nie jest najszczesliwszym pomyslem... Sil wiec znalazl swoje miejsce na ziemi w domu z ogrodkiem.
Sil #2 Troche czasu po tym, jak Sil#1 znalazl nowy dom, stwierdzilam, ze .... strasznie mi brakuje kota. Po szybkich ustaleniach z siostra (kto pacyfikuje mame), zalawieniu sobie transporterka, wzielam do reki wyborcza, szukajac ogloszen o kociakach. W glowie legl mi sie wizerunek kociaka idealnego - rudego pregusa. Znalazlam w koncu ogloszenie, brzmiace mniej wiecej "rude, pregowane, czarne kociaki oddam" zadzwonilam do pani, drzacym glosem pytajac, czy rudy kocurek jest. Jest - uslyszalam. A gdzie mozna go odebrac? - Na zoliborzu. - Bede za 20 minut.
Jedna reka zakladajc buty druga zadzwonilam po taksowke... Pojechalam pod wskazany adres. Panu w taksowce powiedzialam, zeby poczekal - dlugo nie potrwa (bylam naiwna

). Weszlam do mieszkania i mowie pani... ja dzwonilam niedawno - przyjechalam po kotka. Pani usadowila mnie na fotelu i zniknela w pokoju... wyszla z tamtad z kotem, ktory nicholere nie chcial byc rudy, byl poprostu najzwyczajniejszym krowkiem w dodatku ze strupami na nosie. Juz juz otwieralam usta, zeby zaprotestowac i powiedziec, ze ja chce rudego, kiedy kociak trafil na moje rece.... Nie nie wczepil sie we mnie, nie zaczal mruczec, nie zasnal.... otworzyl swoje slipia i z oburzeniem w oczach zdawal sie mowic "ja cie nie znam, wiec jakim cholernym prawem trzymasz mnie na rekach?" .... w tym momencie wywietrzaly mi z glowy wszelkie rudosci swiata

Wiedzialam ,ze to jest MOJ kot

.... oczywiscie cale procedury spisywania umowy adopcyjnej troche trwaly... i wole nie pamietac ile zaplacilam wtedy za taksowke - Pan dzielnie czekal na mnie 40 minut.
Spacyfikowanie mamy w porownaniu z rozmowa z pania z TOZ-u o tym dlaczego Sylwi ma byc wlasnie moj bylo juz naprawde pestka
Baszka.
pomysl o tym, ze lepsze od jednego kota sa tylko dwa koty legl sie w mojej glowie od zawsze wlasciwie.... Ale zawsze cos bylo pod gorke. Kiedys w ramach szukania informacji na necie, znalazlam to forum. Z usmiechem szczescia na twarzy zaczelam czytac .. i okazalo sie, ze nie jestem w swoim zdaniu odosobniona

.... wzielam sie wiec za urabianie TZ-a... wykorzystalam pelen wachlarz argumentow i kontrargumentow na "nie stac nas", "dwa koty to o jednego za duzo" i caly czas slyszalam "nie"... nie wiem wlasciwie czy moj TZ zgodzil sie dla swietego spokoju, czy przekonalam go w jakis inny sposob, bo ktoregos wieczora, po moim stalym tekscie "ale podyskutujmy na temat kota " uslyszalam wyczekiwane "dobra zgadzam sie"... wizja paletajacej sie wszedzie, uroczej, puchowej rudej kulki powrocila
Nastepnego dnia z rana weszlam na forum i napisalam, ze szukam malego rudego kocurka. na PW odezwala sie do mnie justyna_ebe... (PW przechowuje do dzisiaj

) napisala, ze ma kocurka, bezowego... sek w tym, ze ma kolo 2 lat. Podala linka do watku... weszlam. Ze zdjec patrzyla na mnie wcale nie ruda sliczna puszysta kuleczka, tylko niemlosiernie brudny zachudzony kocur z zaropialymi oczami i sierscia jak szczecina... w dodatku zamiast mojej ukochanej trojkatnej mordki zaopatrzony w zupelnie okragla troche persia (brrrrrrr) paszcze.... zaczelam przegladac zdjecia dalej... i bec. Zobaczylam jego ogon i chwile dalej - sliczne rozowe poduszeczki w ciemno bezowym futerku... no i sie zakochalam

... pozostalo mi wybranie jak najladnieszego zdjecia, i podeslanie go TZ-owi z dlugasnym opisem dlaczego to jest walsnie kot dla nas pomimo, ze nie jest kociakiem.... opis byl strasznie dlugasny "zobacz jakie on ma lapkiiiiiiiiii a jaki ogoooneeeeeeeeek "

... pol godziny pozniej juz wisialam u justyny na telefonie, czulam sie jakbym znow zdawala mature... no bo wytlumacz czlowiekowi, ktory nawet Cie nie widzi, ze kot ma byc wlasnie twoj
ufff.. mam jeszcze LaLe, ale jej opis moze kiedy indziej
pzdr
GreenEvil