Kocio wciśnięty w podłogę naprawdę sporo zawdzięcza Milence...
W czwartek pojechałam do schroniska zabrać Milusie. Nie była to prosta sprawa... Kiedy wreszcie pojawiła się na horyzoncie czarno-biała kicia - zaczęła się gonitwa. Jednak coś mi nie pasowało... Kot sprawiał wrażenie kompletnego dzikusa, a Milli wcale mi się z dzikuską nie kojarzyła. I oczywiście to nie była Milenka. Zaczęłam poszukiwania od nowa. Podchodziłam do każdego kosza, podnosiłam wszystkie koce, narzuty, poduszki... I nagle pod stertą płacht zobaczyłam burą przerażoną główkę.. Odchyliłam kołdry bardziej i z podłogi wystrzeliło coś beżowoburego i pobiegło schować się w drugi koniec boksu. Jedyne co zobaczyłam to ten przerażony pysio i ... ogon...cały w kołtunach. Kocio musiał być długowłosy, ale teraz nie było tego widać. Musiałam jednak poszukać Milenki - znalazłam Ją, zakopaną pod kołdrą, wciśniętą między wiklinowy kosz a siatkę boksu...Przerażoną jak zawsze. Nie miała ochoty na wycieczkę... W transporterze cichutko pomiałkiwała, ale powoli dochodziła do głosu ciekawość... Milusia na pewno się otworzy!
Dziś pojechałam do schronu właściwie przypadkiem. Zapytałam o kicię ze skołtunionym ogonem a całe towarzystwo spojrzało na mnie

tak właśnie. Więc znów zaczęłam go szukać. Znalazłam. Chudy, wyłysiały, cały w pchłach, sierść przerzedzona i cała w kołtunach... Dramat...Krzyś go złapał, wykąpał.. Po kąpieli, wysuszeniu, spryskaniu kotuś trafił do osobnej klatki. I zaczął jeść!!! Gdyby nie Milusia - nikt by go nie znalazł jeszcze długo... A to mogłoby się dla niego skończyć bardzo żle