27 grudnia, ledwie tydzień po śmierci Czarnulka porzuciłam swojego drugiego ukochanego kota, wyprowadzając się z TŻtem do ciasnego mieszkanka. Wyrzeczenia bywają czasem bardzo trudne…
Wracałam do domu mojej mamy co drugi dzień…byle tylko wyściskać wszystki zwierz jaki został w domu…
serce pękało mi każdego razu gdy wysiadałam z samochodu pod domem Mam a na schodach nie czekał kochany Czarnulek by mruknąć „witaj, dobrze że już jesteś, teraz mogę zająć się swoimi sprawami…złapać jakąś mysz…” - bo taki był właśnie Czarnulek. Każdego dnia w okolicach godziny 16.00 czuł zbliżającą się porę powrotu mojej Mam z pracy i czekał na nią pod bramą tylko po to by mruknąć słowo powitania, po czym leciał pędem do swoich kocich spraw…:cat3:
Zamiast Czarnulka czarnym wielkim okiem łypała na nas rozkopana trawa…w miejscu gdzie lubił się wylegiwać pod żywopłotem, mając na oku całe podwórko. W miejscu gdzie chcieliśmy by został z nami na zawsze… w miejscu gdzie dziś, tak odległą w grudniu wiosną, tuż pod małym nowym drzewkiem eksplodują latem kwiaty…szepcząc „pamiętaj!!!”
Jeszcze wtedy w głowie żaden kot mi nie mruczał… sama czułam się jak zamknięta w 27-m klatce, bijąc się z myślami czy Bzyk zechciałby zamienić domek z ogródkiem na całodniową samotność i ukochaną Mamusię wieczorkiem… serce… rozum… TŻ…moja Mam… nie pozwolili mi sprawdzić czy Bzyk gotów jest na wyrzeczenia byśmy tylko byli RAZEM…znów!
Na forum trafiłam szukając rad i pomocy gdy szybko gasł nam Czarnulek. Po Jego odejściu od czasu do czasu wchodziłam na forum, gdzie z każdego banerka krzyczała o miłość i dom jakaś bieda.
Ja… jak między młotem a kowadłem…z jednej strony nie gotowe serce…obawa…strach…obietnica że „JUŻ NIGDY WIĘCEJ!!!!!

” wykrzyczana gdy musiałam włożyć do zimnego grobu przecież jeszcze ciepłe ciałko kochanego zwierza…, TŻ który za nic nie chciał nawet mówić o jakimkolwiek zwierzu w TYM mieszkaniu… z drugiej strony ta tęsknota do traktora, wtulenia twarzy w kocią sierść, szalonej zabawy za piłeczką…świadomość że istotnie nasz DOM jest STRACONY!!!!!!
Pewnego dnia w pracy weszłam na forum…w oko wpadł mi krzykliwy banerek o Gołąbeczku wyrzuconym z auta, którego zgarnęła z ulicy ratując mu życie cudowna Ania Rylska…

ten wyjątkowy kocio-psi ANIOŁ, nasza chrzestna cioteczka
Nieopatrznie szepnęłam w wątku że się zakochałam…i spadła na mnie lawina formumowych argumentów gdy ujawniła się tajemnica straconego, pustego mieszkania…
jedna z osób (Ja-Ba) zapytała mnie co ma z mojego strachu, mojego bólu, mojego postanowienia nie-kochania…bieda która mogłaby znaleźć miłość w naszych ramionach i ciepły kąt…???
Jakoś mnie ruszyło…zobaczyłam absurd tego co robię, tego jak myślę…czy na prawdę chciałam być pustym człowiekiem w pustym mieszkaniu??????? NIE!!!!!!!
Nawet jeśli moje serce należało już wtedy do biednego gołąbeczka…przede mną była góra nie do zdobycia – TŻ!!
Sama wątpiłam w sensowność rozpoczęcia rozmowy… ale pewnego pięknego piątkowego wieczoru…mój kochany TŻ znów mnie zaskoczył!
Piszczałam ze szczęścia

a jednocześnie bałam się jak to będzie? Niezabezpieczone okna, 11 piętro, wizja podrapanych mebli…nowej kanapy…sikania po kątach.
Ale stało się!!!
W niedzielę 11 stycznia przyjechał do nas kochany Szaraczek!!!
Moje obawy każdego dnia malały…Szaraczek wiedział czym jest kuwetka i że nie wolno robić po kątach (choć wysypywanie piasku z kuwejtki to już troszkę inna historia), że nie wolno drapać nowej kanapy…bo do tego służy drapak…oczywiście ma swoje świrki, które czasem trudno znieść, swoje kocie „a właśnie że TAK” … ale czy nie właśnie dlatego są takie wyjątkowe????
Wspominki jak to się zakochałam w Szaraczku
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=86 ... o%B3%B1bek
A to Szaraczek u nas dzisiaj, prawdziwy rezydent i pan wszelkiej sytuacji…moja kocinka, moja miłość…mój synek…
