Zaryzykowałam i pojechałam dziś ponownie do weta. Tym razem z mocnym postanowieniem, że nie dam się zbyć byle diagnozą i nie wyjdę stamtąd bez podstawowych badań. Opłaciło się
Po kolei:
- zeskrobina z paszki na grzyby i bakterie
- mocz - wyszło: ph 6,5, białko +, leukocyty ++, brak krwi)
- krew biochemia (morfologia dopiero po Nowym Roku, bo nie robią jej na miejscu - muszą wysłać do laboratorium). Wyniki: CREA 1.44 mg/dl, UREA 52.9 mg/dl, GPT 48.6 U/l
- usg pęcherza moczowego i nerek (dodatkowo zacewnikowano kota do badania - nie było moczu w pęcherzu, więc wprowadzono wodę przez cewnik). Okazało się, że kotu pływa mnóstwo jakiś paprochów w pęcherzu i ma powiększona nerkę.
Wyszłam więc zadowolona (bo wreszcie coś wiem) i lżejsza o 220zł. Diagnoza: zapalenie pęcherza moczowego. Kot dostał antybiotyk Synulox 250 mg (1/2 tabletki rano i wieczorem). Terapia przeciwgrzybiczna została podtrzymana. Za tydzień do kontroli i dalsze badania.
Co o tym sądzicie?